wtorek, 9 kwietnia 2013

Co by było gdyby...

6 Poznań Półmaraton - 07.04.2013 start 9:00

05:38 rano.
Mam jeszcze siedem minut do "budzika" - oczywiście już nie śpię. Dziś jest ten dzień!
Wstaję. W kuchni śniadanie. Zaplanowane, skromne - po ostatnich "przebojach" z kolką postawiłem na pełen minimalizm - jedna skibka chleba pszennego z dżemem na trzy godziny przed startem i nic więcej. Choćby się waliło i paliło, nie jem nic więcej.
Pogoda, jaka pogoda? Termometr za oknem pokazuje -2 stopnie. Dobrze. Prognoza: do 9:00 temperatura nie powinna rosnąć - i ten ciągły dylemat w co się ubrać? Spodenki wybrałem dzień wcześniej - na 100% lecę w krótkich. Ale góra, co zabrać? Warianty miałem dwa. Długi rękaw Nike Combat (grubsza) i na to "klubowa" z krótkim albo Saucony (bardzo cienka) + "klubowa". Dobra, biorę grubszą, najwyżej przebiorę na miejscu na cieńszą. Z resztą nie było już problemu ale wyszło całkiem grubo: techniczna z "długim" na to "klubowa" dalej kurta biegowa (na rozgrzewkę) na to moja "szczęśliwa koszulka" i na koniec kurtka puchowa - normalnie ludzik Michelin. Jeszcze czapka, rękawiczki, kołnierz, okulary, Garmin, aparat - jakbym na jakąś wyprawę jechał - dobrze, że żona mnie wspiera. Kinvary na nogi i na tramwaj.

07:09 - ruszamy.
Co jakiś czas do tramwaju wsiadają ludzie z białymi siatkami. Niebieski napis "Poznań Półmaraton" i sportowe buty na nogach nie pozostawiają cienia wątpliwości - biegacze. Na Malcie jesteśmy po 25 minutach, planowo. Teraz jeszcze tylko spacer, 1100m, i o 7:54 docieramy na miejsce.
Z drużyną umówiłem się na wspólną rozgrzewkę o 8:35. Mam czas aby się spokojnie przygotować. Widać już wyraźnie, że będzie ładny dzień, słońce gdzieś tam jest ale połowę nieba przysłaniają chmury. Ciekawe kto je przewieje skoro wiatru nie ma (uff)?

Rozgrzewka - jeszcze chłodno i pochmurno
Gimnastyka, rozciąganie i trucht 2km. O 8:30 jestem prawie gotowy. Już wiem, że będzie mi za ciepło - zmieniam bluzę na cieńszą. W "międzyczasie" dobiła reszta drużyny. Robimy wspólną rozgrzewkę i idziemy na miejsce startu. Ja jeszcze dwa sprinty po 100m i jestem już całkowicie gotowy. Ostateczna decyzja - żadnych długich rękawów, biegnę tylko w koszulce klubowej. Teraz już tylko trzeba zdobyć dobre miejsce. Lecę bokiem po jakiś krzakach, maksymalnie "do przodu".

08:56
Wbijam się z boku w kolumnę ludzi. Patrzę za siebie - jest balon na 1:30 - trafiłem idealnie. To nie moje tempo ale dobrze wystartować nie zaszkodzi. Plan jest taki: równo wystartować i trzymać tempo do 17 kilometra, potem przyspieszyć (jak się da :-) i do mety.

09:00
...3...2...1 - START

Strzał i poszli ...

Udało się. Od początku mam równe tempo 4:28 - 4:29 (nawet nie zastanawiałem się czy Garmin może mnie oszukiwać). Tym razem nie patrzyłem na kilometry - tylko czas się liczył. Na pamięć wyryłem międzyczasy - "na wypadek". O dziwo, przepychania nie było. Balon na 1:30 "poszedł" do przodu, tego na 1:40 nie widziałem - bo się ani razu nie obejrzałem. Biegniemy. Kibice dopingują (wielkie dzięki), tempo równe, super idzie. Wow. Myślałem, że płuca będą bardziej zajęte - widać treningi były uczciwe. Metry uciekają, kilometry też, jak tak dalej pójdzie będzie dobrze. Niewiele jadłem więc myśli o kolce rozmyły się w tle. Docieram do pierwszej "piątki" - jestem spóźniony o 15 sekund - mam w planach nadrobić. Kubek Powerade (nawet nie pamiętam jaki kolor), dwa łyki, nie zwalniam. Wyrzucam kubek i czuję coś w brzuchu. Oj, niedobrze! Biegnę dalej. To nie może być to o czym myślę, wszystko byle nie kolka!!! Kibice stoją wzdłuż całej trasy, jakiś "gościu" biegnie pod prąd - "e! pewnie zapomniał numeru" - odzywają się co dowcipniejsi. Chłopaki z aparatami nawet na dachach przystanków tramwajowych - szacun. Trzymam tempo i wciągam brzuch - w taki sposób uratowała mnie biegaczka z Warszawy na pierwszym maratonie - musi teraz pomóc! Rondo i zaczynamy Hetmańską - będzie pod górę. Niby nie zwalniam ale ból coraz większy. Na treningach też to miałem - na pewno nie od jedzenia - teraz jestem pewien. Dobiegam do 10 kilometra - największy podbieg, jestem spóźniony o ponad 30 sekund. Biorę wodę i skręcam w ul. Rolną, mały łyk, kurde jak boli. Na treningach nie wytrzymywałem więcej niż 6 kilometrów tego bólu - a zaraz po ból ustępował.
Decyduję się zatrzymać - "ja pierdzielę, co ja robię"?

Widmo przegranej
Stoję. Palec w brzuch i uciskam. Boli, boli i boli. Nagle, ktoś mnie klepie po ramieniu, jakiś nieznajomy - dzięki za wsparcie. Uświadamiam sobie, że przestaje boleć. Myśli krążą mi po głowie - same najgorsze. 4 miesiące na nic - to nie może tak się zakończyć - obiecałem przecież medal Magdzie i Rafałowi. Zaczynam biec. Nawet nie wiem ile stałem. Patrzę na Garmina - średnie tempo 4:33 - katastrofa, czuję jak robi mi się gorąco. Zaczynam truchtać. Nie boli. Przyspieszam, też nie boli. Na końcu Rolnej trzymam już tempo 4:24 - nie boli. Ulga, mam nadzieję, że już tak będzie do końca. Szybki zbieg, dwa zakręty i jestem na Drodze Dębińskiej. Tempo równe mimo, że jakoś dziwnie wieje. Nawet czuję, że trochę mi chłodno. Wiem, że ta prosta ma prawie 4 kilometry długości. Zaraz powinien być 15 kilometr. Ale daleko, spodziewałem się go bliżej. Już nic nie piję tylko kostka czekolady - jadłem ją przez 2 kilometry - czasu nie sprawdzam, wolę nie wiedzieć. Biegnę. Złapałem rytm - tak miało być przez całą trasę. Jest 16 kilometr - sprawdzam tempo 4:14 - oj, oj za szybko, jeszcze nie pora. Jak zimno w cieniu. To słońce nie grzeje tak jak myślałem. Biegnę dalej. Zero znajomych, a może ich nie widzę? Elita już na mecie.

Niepokonani
... jak co roku

Zakręt w Mostową, to już 17 kilometr - trzeba przyspieszyć ale chyba nie mam paliwa. Staram się trzymać tempo 4:25. Most Rocha, mijam coraz więcej osób - to dodaje mi sił. Jeszcze chwila i jestem na Baraniaka. Stąd ruszaliśmy o 9:00. Wtedy nie miało to znaczenia, ale teraz będzie "ostro" pod górę. Nie patrzę na Garmina, po prostu biegnę. Jestem na górce i skręcam w Wiankową. Został ostatni kilometr. W głowie mętlik
- "umiesz, przecież biegałeś go na interwałach w 4:17 - gazu chłopie"
- "nie, już nie mam siły przyspieszyć, ledwo biegnę"
- "nie pękaj, dajesz! Bo dała radę w Warszawie"
- "nienawidzę biegania, niech to się już skończy"

Mijam tablicę - 21KM. "Mostek", to już naprawdę końcówka! Widzę zbieg, stoją jacyś ludzie, krzyczą, machają a ja biegnę. Już nic nie widzę - "tylko się teraz nie wypierdol - ognia !!!"

Zbieg za "Mostkiem"
Ostatnia prosta - skąd ja mam jeszcze te siły? Widzę zegar 1:36:57 - "to brutto, nie jest tak źle". Dam z siebie wszystko byle było dobre netto. "Nie ma czasu na Garmina, bieeeegnijjj".

Ostatnia prosta
Jest. Wreszcie meta. Łapy w górę. Dostaję folię, ktoś wiesza mi medal - dobrze, że wiem gdzie jestem. Ale to był sprint! O, Garmin tyka - zapomniałem zatrzymać. Jaki miałem czas, dobre pytanie? Herbata. Muszę się koniecznie napić i poszukać rodziny. Są, nie zostawili mnie. Od razu mi lepiej i lubię bieganie.

Rodzina i przyjaciele - i jestem jak "nowy"
- "No i jaki miałeś czas?" - od razu pada pytanie.
- "No właśnie tu jest problem. Nie wiem!" - daj telefon, powinni przysłać komunikat.
- "Biegłeś i nie wiesz jaki czas?!!?"

Chwila konsternacji. Jest SMS. "Gratulujemy ukończenia... bla, bla, bla. Twój czas netto 1:36:53. Miejsce w M40 - 91" - No, no, no. Całkiem, całkiem. Do nadrobienia były "raptem" 54 sekundy i było by ...


Pogoda dopisała
Malta skuta lodem
"To jaki ten czas?"

7 komentarzy:

  1. Średnie tempo 4:33 - no faktycznie wielka katastrofa ;) Jeszcze raz gratuluję! Piękny wynik, a tym piękniejszy, że wywalczony w bitwie z zołzą kolką (może ta kolka to nie kolka?).

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze raz, dzięki Bo! Dziś już wiem - to nie kolka. Rozmawiałem z mądrzejszym od siebie i mam plan :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. A co to, skoro kolka? Bo mi taki kolkowy ból dokucza od kilku miesięcy...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogólnie to opisałem w poście "Wielki bieg" http://wybiegany.blogspot.com/2013/06/wielki-bieg.html
    Ale gdybyś potrzebował więcej szczegółów to pisz śmiało - mimo, że jestem z obozu Bo :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to ciekawe. Poeksperymentuję z oddychaniem, może to rzeczywiście ta sprawa. Dzięki!:)

      Usuń
  5. Generalnie, po jakimś czasie zauważyłem, że muszę oddychać po prostu wolniej - wtedy przepona tak nie szaleje i nie boli. Ostatnio to sprawdziłem podczas BC2 na 10km w tempie 4:25. Wcześniej po 5km już mnie bolało a teraz mam spokój. Pozdrawiam.

    PS. Pewnie zobaczymy się w Poznaniu bo będę kibicował Bo.

    OdpowiedzUsuń