środa, 26 lipca 2017

Moje Góry - 2/4

Na Karbie fot. Jacek Deneka
Wstaję przed budzikiem. Jest kilka minut po piątej rano, a słońce już daje na pełnej petardzie. Nogi nie bolą, ale stopy mocno obite po wczorajszym bieganiu. Bułka z dżemem i zbieramy się na start biegu Marduły. Marcin, Paweł i ja, identycznie jak w zeszłym roku. Od tego momentu do startu pamięć mam skutecznie wyczyszczoną przez adrenalinę.




Nie pamiętam nic, do chwili startu. 3... 2... 1... i ruszamy z Krupówek. W oddali majaczy grań, na tle niebieskiego nieba. Za kilka godzin wrócę z niej w to samo miejsce. Biegnę wolno, dużo wolniej niż pozostali. Może nawet za wolno. Przed szlakiem na Nosal doganiam Marcina i Andrzeja. Justyna i Zosia kibicują na tamie. Ruszamy w górę, nie jest ciężko, jest tak samo jak zawsze w tym miejscu.

Ktoś pstryka palcami i jestem już w Kuźnicach gdzie znów kibicują dziewczyny. Zaczyna się Dolina Jaworzynki. Biegniemy spokojnie z Andrzejem, a Marcin zostaje powoli z tyłu. Kolejny pstryk i jestem na Przełęczy Między Kopami. Andrzej zaczyna przyspieszać, ja trzymam swoje tempo. Do Czarnego Stawu Gąsienicowego biegnę, skręcam w prawo i zaczyna się podejście na Karb. Nastawiam się na ból, ale nie odpuszczam, choć w tym roku nie cisnę jakoś mocno. Czwórki nie palą jak rok temu, ale przyznaję, że trochę na to czekałem. Na górze Jacek Deneka oznajmia, że Paweł już leciał. Spoko, wiem że jest mocny jak koń (Lavaredo nie biega się bez przygotowań) i gonił nie będę.

Hala Gąsienicowa fot. Andrzej Tomczyk

Widoków, niestety, dla mnie nie ma. Oczy spuszczone w dół monitorują ścieżkę. Jest stromo, ale można skakać, a po jakimś czasie normalnie biec. Docieram do Hali Gąsienicowej gdzie czeka Martyna. Znów zastrzyk adrenaliny i zaczynam wspinać się na Przełęcz Liliowe. To miejsce zawsze mnie poniewiera, a czas dłuży się niemiłosiernie. Nie tym razem. Podejście znika w mgnieniu oka, a ja rozpędzam się w kierunku Beskidu. Dopiero tam zaczyna być ciężko. Turyści kibicują więc trzeba się starać. Docieram na Kasprowy i zaczynam zbiegać. Stopy cierpią na ostrych kamieniach, a nachylenie stoku powoduje znaczne przyspieszenie. Nie ma alternatywy dla tego miejsca. Albo będę gonił w dół i dobiję stopy, albo będę hamował i zniszczę czworogłowe. Staram się szukać złotego środka. Idzie nieźle, ale oddałbym teraz fortunę za lepsze buty. Merelle sprawdziły się zimą, ale przy tak ostrym bieganiu na zawodach, cholewka nie trzyma dobrze śródstopia. Staram się o tym nie myśleć.

Meta fot. Justyna

Myślenickie Turnie mijam rozpędzony i zaczyna się ostatni odcinek do Kuźnic. Cały czas w dół, szybciej i szybciej. W Kuźnicach dziki zakręt w lewo i jestem na wczorajszej trasie Sokoła. Zaczynam truchtać i nie pamiętam jak docieram do Doliny Białego. Przyspieszam, tempo 4:30/km nie jest szaleńcze, ale nogi już ciążą. Przede mną gość składa się ze zmęczenia i ląduje w krzakach. Nic mu nie jest, ale traci znacznie. Nie mija 200m i kolejny zalicza glebę. Też mówi, że nie potrzebuje pomocy. Moje nogi nie lepsze, co jakiś czas zahaczam o wystające kamienie. Adrenalina znów stawia mnie na nogi gdy tracę równowagę. Kończy się Dolina, a za chwilę też las. Pod nogami pojawia się asfalt. Wyprzedzam kolejne dwie osoby i biegnę na autopilocie do mety. Skręcam na ostatnią prostą i widzę kibicującą ekipę: Justyna, Asia, Ewa, Martyna, Zosia, Witek. Ale się drą! Tempo finiszu 3:31/km. Na mecie trochę boję się zdjąć buty, ale uśmiech jest.

Wysokogórski Bieg im. Druha Franciszka Marduły
03.06.2017
dystans: 32km
deniwelacja: +/- 2218m
czas: 4:21:57

środa, 12 lipca 2017

Moje Góry - 1/4

Nosal
Stoję na starcie, nierówne kocie łby wyraźnie wyczuwam pod stopami. Tłum wokół porusza się niespokojnie, jakaś dziewczyna obok je snickersa. Na jej przegubie błyszczy damski zegarek, taki ze wskazówkami. Rozmawiamy z Marcinem. To ostatnie chwile przed startem Biegu Sokoła. Ścieżka pnie się od razu w górę, nawet się nie zastanawiam, czy będzie bolało.
Nawet jeśli tak, to chyba na to czekam.



Ruszyliśmy, jedyna myśl w głowie, to "nie za szybko!". Biegniemy ramię w ramię, równo i spokojnie. Wymiatacze i gorące głowy poszły do przodu, za jakiś czas wyprzedzę tych drugich. Piątka z Marcinem Świercem i skręcamy na czarny szlak. Idzie dobrze, zadziwiająco dobrze. Mocne podejście, po korzeniach, więc zwalniam. Prawie maszeruję. Wiem, że jeszcze przyjdzie czas na szybkie bieganie. Jestem na Ścieżce nad Reglami i biegnę w kierunku Doliny Białego.

Marcin zwolnił i został gdzieś z tyłu. Góra-dół, góra-dół, profil szaleje jak sinusoida. Zaczyna się ostrzejszy zbieg i dogania mnie dziewczyna. Chwilę biegniemy razem, aż w końcu mnie wyprzedza. Jestem spokojny, znam swoje możliwości i już wiem, że buty w których biegnę mogłyby być lepsze. Zaczyna się Dolina. Spokojnie się rozkręcam i biegnę z zapasem. Jeszcze nie pora na szaleństwa. Suunto odhacza kolejny kilometr, spoglądam na tempo: zrobiony w 3:47". Mijam kolejne osoby i przyszłą zwyciężczynię biegu. Kończy się Dolina Białego i skręcam w lewo na Drogę pod Reglami. Niby płaska, ale pofalowana. Co chwila małe podbiegi i zbiegi. Mija szybko, lub tylko tyle zapamiętałem.

U wlotu do Doliny Strążyskiej piję łyk wody i resztę wylewam na plecy. Wolontariusze jak zwykle wspaniali. Tym razem widzimy się zbyt krótko, bym się odzywał. Przypominam sobie mój pierwszy bieg - w tym miejscu jeszcze truchtałem by za chwilę przejść w marsz i tak do końca. Nie tym razem. Biegnę, może nie szybko, ale biegnę. Doganiam kolejne postacie i nagle kończy się dolina. Kolejny skręt w lewo i jestem na schodach do Czerwonej Przełęczy. Mam jeszcze zapas, ale zaczynam szybki marsz. Tym razem jakby mniejsza ta góra. Zostawiam ostatnie osoby za sobą, aż znikają z pola widzenia. Dociskam ręce do ud. Jest ciężko, jest zajebiście. Płuca dyszą, ale nogi jeszcze nie palą. Suunto coś tam pobrzękuję, kończę z marszem i zaczynam podbiegać. To się chyba nie dzieje. Mam tyle siły, że ostatnie kilkaset metrów "biegnę".

Na końcu podejścia stoi Zosia i klaszcze, Ewka siedzi na pniu i też klaszcze. Wbiegam na polankę pod Sarnią Skałą, tam stoi Justyna, Martyna i Paweł, który rusza za mną. Ale przypływ adrenaliny. Zaczynam zbiegać. Ścieżka szaleńczo opada w dół po kamieniach i skałach. Doganiam kolejnego zawodnika, już nie biegnę, ja zapierdalam. Nogi przebierają drobniutko, a ja instynktownie wybieram dla nich miejsce na skałach. Mam świadomość, że jedna błędna decyzja przy takim tempie i zwiozą mnie karetką do Zako. Paweł się decyduje poczekać teraz na Marcina.

Lecę dalej sam. Na mocnych podbiegach zwalniam i truchtam lub podchodzę. Zaczynają się mostki i schody, a ja czuję się jak pies urwany z łańcucha. Jeszcze jeden wyprzedzony i zapieprzam do mety. Zbieg do Kalatówek też jakiś krótszy. Zaczynają się kocie łby. Wiem, że nie będę mógł biec szybko bo odbiję sobie do reszty odparzone stopy. Rozpędzam się powoli, ale końcówka to tempo 3:24/km. Wpadam na metę, dwie minuty przed pierwszą kobietą i 6 przed Marcinem. To był dobry bieg, pomimo strat w stopach. Euforia trwa długo. Naćpałem się wreszcie tych Tatr.

Bieg Sokoła
02.06.2017
dystans: 15,6km
deniwelacja: +/- 1013m
czas: 1:39:31

Na mecie z Marcinem, fot. Paweł