sobota, 22 marca 2014

Maniacka Dziesiątka 2014

Do mety już blisko
...i jej skutki uboczne.

Ten bieg otworzył mój sezon 2014. Nie jest to kluczowy dystans do którego się przygotowywałem a jedynie kartkówka przed kolejnym sprawdzianem do maratonu. Założenia były takie: trenujesz w pocie czoła całą zimę a ile pobiegniesz zobaczymy. Dreszcz emocji pojawił się dopiero ostatniej nocy, tuż przed zawodami, kiedy już wiedziałem, że planowane tempo to 3:50 min/km aby metę zaliczyć w czasie 38:20.

Nie bawiłem się w czary typu ekstra dodatkowe nawadnianie, żele, ładowanie węglowodanami czy podobne - miało być prosto jak ten post: rozpoczynam niezbyt szybko aby się nie spalić na starcie i stopniowo przyspieszam - tyle w temacie. Te 10km, w zasadzie, traktowałem jak cotygodniowe BC2, tyle że na większej adrenalinie.
Jedynym "ale" w tym prostym planie była pogoda. Miałem wrażenie, że im bliżej startu tym większą "wyrwę" tworzyła w mojej układance. Wiatr miał w porywach wiać z prędkością 108km/h co przy moim nastawieniu do wiatru budziło spory lęk.

Co cię nie zabije to cię wzmocni - wyszedłem z takiego założenia i pojechałem na start (wiało już jak cholera od przynajmniej 4 rano). Jeszcze przed rozgrzewką zostałem rozpoznany, jako Wybiegany,  - pozdrawiam Bartka i jego żonę - w dość sporym tłumie zebranych w okolicach hangarów na poznańskiej Malcie - co dodatkowo dało mi zastrzyk energii i pozytywnego nastawienia.
Truchtanko 2km na start, dwa sprinty i jestem gotowy do biegu. Mając znacznik "A", na numerze, wbijam się w tłum tuż za strefą elity i słyszę: 4 minuty do startu - "on time" - tak jak lubię najbardziej. Parę podskoków, strzał, armata (ciut spóźniona) i biegniemy. 

"Tylko nie za szybko, tylko nie za szybko" - patrzę na tempo 3:20 min/km - jednak za szybko. Garmin "oszust" czuwał! Przytomnie zwolniłem do planowanego 3:50 min/km i patrzyłem jak oddala się peleton czołówki biegu. Teraz liczyłem aby jak najszybciej pojawili się inni biegacze, zza moich pleców, aby nie walczyć samotnie z porywistym wiatrem wiejącym prosto w twarz. Znaleźli się, szybciej niż się spodziewałem :-) a ja znalazłem sobie miejsce w szeregu i kontynuowałem zaplanowane tempo. Spokojnie, bez zrywania, byłem tylko ciekaw czy wytrzymam bez bólu brzucha i bez odcięcia przed metą. Ani się nie obejrzałem byliśmy już na ul. Garbary. Co jakiś czas zerkałem na Garmina, kontrolując tempo gdyż zauważyłem, że co jakiś czas towarzystwo, które akurat biegło przede mną zwalniało i musiałem szukać nowego. Do 5km trzymałem tempo w okolicach 3:45 - 3:47 min/km - mając oczywiście na uwadze, że Garmin to "oszust", który chwilami pokazywał mi tempo 4:12 gubiąc się między kamieniczkami. Niestety, z powodu wietrzyska, na trasie nie było znaczników kilometrów - albo ja ich nie widziałem albo porwał je wiatr, nieważnie - nie maiłem punktów odniesienia ale biec i tak trzeba. Kiedy minąłem punkt pomiaru czasu uznałem, że jestem w połowie trasy i postanowiłem ciut przyspieszyć. Nie przeszkadzał lejący momentami deszcz ani grad, który nas także uraczył i to w miejscu gdzie było pod górkę - ślizgałem się nie tylko ja :-) Czas płynął zadziwiająco szybko - most Rocha i Politechnika pojawiły się jak z podziemi, potem zakręt i Malta - jeszcze tylko ok. 3km do mety!  Zaczęły się więc spekulacje w mojej głowie:

- Może by tak przyspieszyć? 
- Nie, możesz nie dobiec!
- Ale może spróbuję?!
- Przyspieszysz na 9km albo ciut prędzej ale tak żeby końcówkę dać jeszcze w palnik!

Przystałem na taki plan. Mijamy mostek i zaczyna się ostatnia prosta wzdłuż Malty. Tempo trzymam w miarę równe i cały czas kalkuluję czy to już. W końcu nie wytrzymałem, zwolniłem blokadę w mózgu i mocniej odbiłem się od ziemi. O! To mi się podoba. Ruszyłem w kierunku mety. Dziewiąty kilometr pojawił się niespodziewanie szybko. Spojrzałem na Garmina - 3:35 min/km - tak trzymać! Kibice już skandują, widzę zegar i w oddali, oczami wyobraźni, metę - przyspieszam dalej. Słyszę z pobocza: brawo Rafał - o, pora finiszować! Mijam więc tych, którzy nie zostawili sobie sił na koniec i biegnę coraz szybciej. Ostatnie 100m prawie frunę, wpadam na metę i po chwili zatrzymuję Garmina. "38:21.85" - ale wiem, że było szybciej. Odbieram medal i wracam szybko do szatni - zimno i nadal wieje jak cholera. Sprawdzam telefon: czas netto 38:16 - taka nowa życiówka bardzo mi się podoba :-) Z radością przyjmuję fakt, że obyło się bez bólu brzucha a metę mijałem w tempie 3:02 min/km

Niestety, już w poniedziałek po południu, coś dziwnie jestem słaby. Wokół wszyscy kichają. Wtorkowe BC2 odkładam na środę bo czuję się fatalnie - robię rozbieganie 12km i tyle w temacie. Środa - to samo, BC2 odkładam na "kiedyś" a po pracy wychodzę tylko na 12km rozbiegania. Albo przeziębienie albo ja - stawiam sobie ultimatum. W czwartek robię BC2 i oczekuję poprawy. Piątek - nie jest źle, nie pogorszyło się i mam  nawet wrażenie, że jest lepiej - robię rozbieganie. Mam nadzieję, że wyjdę na "prostą" - półmaraton za dwa tygodnie.

sobota, 1 marca 2014

Urodziny

Czekolada - moje paliwo
Czas szybko płynie i trzeba się starać aby go nie zmarnować.

Rok temu założyłem tego bloga. Od roku jestem już w kategorii M40. Rok temu ustanowiłem rekord życiowy w półmaratonie i rok temu zacząłem intensywnie trenować bieganie aby kończyć poznański półmaraton w pierwszej trzysetce finiszujących. Można powiedzieć 4 okazje w 1 albo i więcej.

Od tego czasu biegam częściej, szybciej i dalej po asfalcie i nie tylko. Jedno co się nie zmieniło to frajda, która z tygodnia na tydzień zdaje się rosnąć. Niezmiennie czerpię radość z każdego wyjścia na trening mimo, że okres zimowy, z założenia, mało sprzyja biegaczom. Do kolejnego półmaratonu w Poznaniu pozostało już niewiele dni i mam nadzieję na równie ambitną walkę, ze znaną mi już trasą, co w zeszłym roku kiedy to nie udało mi się zrealizować zakładanego planu. W tym czasie moja wiedza o trenowaniu biegania wzrosła ogromnie. Wprowadziłem do swojego treningu zupełnie nieznane mi, z praktyki, jednostki treningowe typu skipy, podbiegi, rytmy czy biegi ciągłe w 2 i 3 zakresie. Każdy słyszał - nie każdy praktykuje - tak to już jest :-)

Jak będzie tym razem? Jestem pewien, że poznańska trasa zweryfikuje moje starania treningowe i wysiłek, który wkładam w bieganie. Zdaje się, że rozpracowałem sekret bolącego brzucha, który coraz to rzadziej doskwiera mi na szybkich treningach. Może przesunąłem tą niewidzialną granicę a może to kwestia odżywiania? Po roku obserwacji wiem już o wiele więcej - najbardziej służy mi owsianka z bananami i żurawiną a unikam przed bieganiem zielonej herbaty. Prędkości podczas szybszych biegów też pokazują progres - z czego jestem bardzo zadowolony. Mam jednocześnie nadzieję, że będę umiał wykorzystać to na zawodach ponieważ ryzyko, że się "zagotuję" jest nieporównywalnie mniejsze z tym, że mogę jeszcze nie umieć pobiec "w trupa".

Za dwa tygodnie Maniacka Dziesiątka będzie okazją by sprawdzić się w boju. Nie uskuteczniam żadnych dzikich ruchów w planie treningowym - jestem spokojny (dzisiaj) o siebie - celem jest przecież maraton w Kołobrzegu w tempie minimum 4:30 aby jesienią pomyśleć o łamaniu "trójki". Dystanse, które pokonuję na treningach już dawno przekroczyły 300km a nawet 360km miesięcznie - jeśli nazwiemy to dobrze przepracowaną zimą to efekty muszą się pojawić. Ja i moje Kinvary już na to czekają.