piątek, 5 września 2014

W czarnej dupie przygotowań

Miało być o obozie biegowym w Szklarskiej Porębie.
Miało być o życiówce i super wyniku na 10km.
Miało... ale nie jest, bo tym razem wcale nie jest dobrze.

W każdej wolnej chwili stuka mi w głowie jeden slogan. "Jestem leszczem". Zasięgając opinii na temat stanu moich przygotowań nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. W sumie to sam nie wiem na co ja właściwie liczyłem. Naiwny jakiś czy co? 


Sformułowanie "... wy amatorzy nie umiecie cierpieć na zawodach..." przyprawiło mnie o zawrót głowy. "Byle ból i już odpuszczacie..." - niestety, taka prawda boli. Boli bardziej niż fizyczny ból na zawodach. "Na treningach biegasz znakomicie... i umiesz biegać szybko..." i co z tego, jak na zawodach byle ból brzucha każe mi zwolnić. No nie umiem w trupa i nie potrafię się tego nauczyć!

"Ja, w tygodniu przed półmaratonem biegałem 170km a ty masz luz i jeszcze sobotę wolną". "Ciągły biegasz w 3:55 min/km a zawody 3:51 min/km - ty powinieneś lecieć do przygu!". "Ja biegałem ciągły w 3:25 min/km i było ciężko ale na zawodach, połówkę, biegłem wtedy w 3:00 min/km, to normalne"

Normalne? To ja chyba normalny nie jestem. Jestem leszczem, który nie umie cierpieć. Jeśli zawody można (a może trzeba?) biegać 25 s/km szybciej od ciągłego w drugim zakresie to co ja tam robię?
To spacer jest jakiś czy zakupy w centrum handlowym?

Słabo mi.

16 komentarzy:

  1. Kwestia wyboru - dla nich bieganie jest pracą, dla mnie przyjemnością. Lubię się zmęczyć na zawodach, ale nie mam zamiaru biegać tak żeby wymiotować po zawodach albo wyrywać osiem paznokci u stóp. To moje hobby i przyjemność a nie praca zarobkowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leszek, żeby nie było wątpliwości, ja też traktuję bieganie jako przyjemność. W głowę zachodzę tylko z jednego powodu. Dlaczego na treningach jest tak dobrze a na zawodach tak niewiele lepiej? Skoro wkładam w to tyle czasu i serca to chciałbym aby ta inwestycja zwróciła mi się w postaci satysfakcji z wyniku na mecie - nic więcej :-)

      Usuń
  2. Chłopie nie wiem o czym piszesz:) Skoro Ty jesteś leszczem, to ja jestem mega małą płotką :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam wątpliwości, że zawsze znajdzie się ktoś lepszy i jednocześnie jestem pewien, że nieważne są dla mnie miejsca na mecie. Chodzi wyłącznie o własne cele, które może wiszą na gałązce zbyt wysokiej a ja uparcie próbuję doskoczyć skoro "mówią", że się da. Jestem pewien, że i taka płotka potrafi wyskoczyć wyżej niż leszcz tak jak pchła skacze wyżej od wszystkich - to tylko kwestia układu odniesienia.

      Usuń
  3. Mam takie właśnie wrażenie, że sama się w takim myśleniu zapętliłam i odpętać się nie umiem. Biegam wolniej to fakt ale faktem jest, że na zawodach nie umiem biec tak jak rozpisał mi trener. Na treningu osiągam prędkości startowe z palcem "tam" a na zawodach jest albo za ciepło, albo asfalt nie taki, albo brzuszek, albo wiatr itd... Jak w zeszlym roku przygotowywałam sie do polówki w Pile to nie było stresu, byla radosc. A teraz? W kółko o tym myślę. W kolko mysle czy złamię te 2h i pobiegnę zgodnie z trenerską rozpiską... (pewnie nie pobiegne) ;) Glowa do góry! I tak zajebiście biegasz i osiągasz rewelacyjne prędkości!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja myślałem, że to tylko my, faceci, tak mamy. Ta dziwna siła, która napędza do przesuwania swoich możliwości ciągle gdzieś dalej. Można powiedzieć, że w Pile pojedziemy na tym samym wózku. Pogoda będzie jak zwykle i asfalt też. Reszta zależy od nas. Trzymam kciuki z Twój wynik.

      Usuń
  4. Dla mnie to też kwestia kalkulacji. Czy sukces (czyli zrealizowanie założeń) wynagradza poniesione koszty? Czy radość z poprawienia życiówki jest warta tego, żeby znosić ból w trakcie i cierpieć kilka dni po? Zgadzam się z Leszkiem - kwestia wyboru. Dla mnie czasami warto, czasami nie. Staram sobie nie zaśmiecać głowy tymi wszystkimi "musisz", "powinieneś", "minimum". Bieganie jest dla mnie, a nie ja dla biegania. Poprawiam wyniki dla radości z tego płynącej a nie dla samego wyniku. Rok temu przebiegłem półmaraton w 1:37. Cieszyłem się jak dziecko. W tym roku było już 1:27. Cieszyłem się jak dziecko. W niedzielę pobiegnę ww Pile. Ile będzie? 1:30? 1:26? 1:50? Nie wiem. Nieważne. Bylebym cieszył się jak dziecko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie to też taka właśnie kalkulacja. Inwestowałem uczciwie i chciałbym odebrać nagrodę, równie uczciwie. Jeśli trenuję na te, powiedzmy, złamane 2 godziny to nie oczekuję 1:30 czy 1:40 ale choćby te 1:59. Tak przynajmniej wydawało mi się do tej pory i miałem taką "w miarę" równowagę między oczekiwaniami a realiami. Tym razem czuję, że "ktoś" chce mnie wyrolować :-)

      Usuń
  5. Ja też nie z tych co na zawodach lecą w totalnego trupa (raz leciałam i słabo to wspominam). Może trochę jest to strategia, żeby rozłożyć siły i dotrzeć do mety (dodam że prawie zawsze miałam na zawodach PR, więc się nie wożę z założenia w tempie spacerowym), a może po prostu brak mi takiej mocy żeby z prędkości treningowych skoczyć o 20-30 sek do góry. Może też po prostu moje treningi są na tyle wyśrubowane że na zawodach nie jestem w stanie pobiec o wiele szybciej bo taki mam limit własnego ciała i już - sama głowa nie wystarczy :) U ciebie może być podobnie.

    Miło by było złamać 3:30 w maratonie ale wiem że to nie jest możliwe póki co, więc po co się zarzynać, frustrować i padać w pół drogi. Wolę dobiec w okolicach 3:40 z poczuciem że to był dobry bieg i nie zdychać potem za metą. Nie walczę o złote gacie ani nie muszę nic robić dla sponsorów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli dochodzę do wniosku, że w tym bieganiu to chyba ta nieprzewidywalność mnie jara najbardziej. Jak się nie "nastawiasz" to jest dobrze a jak się spinasz to wtedy właśnie dupa wychodzi. Jednak trzeba uważać by nie uprościć i uznać, że bez treningów da się bić życiówki - w to nie uwierzę :-) Skomplikowany to mechanizm psycho-fizyczny i trudno powiedzieć ile treningów upłynie zanim to ogarnę. Zatem, zamiast potwierdzać pustym "będzie dobrze" i 3:30 złamiesz, wolę życzyć dobrego biegu w Warszawie - mam nadzieję, że będzie okazja się zobaczyć w ramach reprezentacji Smashing Pąpkins.

      Usuń
    2. No pewnie że trzeba się spotkać - rozgrzewka i/lub fotka przed biegiem Smashing Pąpkinsów to dobry pomysł :) A może w większym gronie jakieś pasta party dzień przed ?

      Usuń
    3. Jak najbardziej, będę już w sobotę na miejscu. Zakładam, że na profilu Smashing Pąpkins zrobimy ustawkę :-)

      Usuń
  6. Dobrze!!! Wątpliwość jest przedsmakiem sukcesu! Wielu sportowców miało podobne rozterki jak ty. Niektórzy nawet dorobili się ksywek typu "Mistrz treningu". Teraz nie pozostaje ci nic innego jak porzucić kalkulacje i zapier...ć! Przecież sprawdziłeś strategię Krasusa. Skoro słabo ci przy danym tempie to ciągnij 10 sek szybciej :) Co ci się może złego zdarzyć? Najwyżej cię odetnie 2-3 km przed metą. I tak warto :)

    OdpowiedzUsuń
  7. wątpliwość bardzo często się pojawiają i nie ma co się za bardzo nimi przejmować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli uczę się wrzucać na luz, choć nie zawsze się udaje.

      Usuń