Od dłuższego czasu, czytaj kilka miesięcy, zauważyłem pewną dziwną prawidłowość podczas treningu interwałowego. Jako, że sezon przygotowań przypadł mi zimą, podczas treningów zawsze biegałem po ciemku. Wyjątkiem był zeszły tydzień, kiedy wziąłem urlop żeby zrobić trening - to już chyba jednak mało normalne. Ale do rzeczy. Otóż, podczas zbliżania się, do niektórych przystanków autobusowych zarejestrowałem, że jakoś dziwnym trafem, autobus, który na nim stoi powinien dawno już odjechać ale z przyczyn nieznanych nie robi tego, jakby na coś czekał. Kolejną prawidłowością było to, że w momencie, kiedy przebiegałem koło niego - ruszał i odjeżdżał. Biegam na skraju blokowiska i dużego parku graniczącego ze Starym Miastem w Poznaniu, więc okolica jest bardzo mocno obsadzona w przystanki autobusowe. Na początku nie zwracałem na to uwagi ale mój mózg zbyt szybko się nudzi jeśli czegoś nie analizuje. No więc zimno, ciemno, do domu raczej daleko, wieje (no bo jak ma nie wiać) - "trudno, co robić" - pomyślimy nad tymi autobusami. Tu mogę się już uśmiechać - sam do siebie. Okazało się, że te autobusy czekają na mnie. Kierowcy po ciemku, widać trafiałem na uprzejmych - pozdrawiam przy okazji, widząc w lusterku gościa zapierdzielającego "z buta" (pierwsze, te krótsze, zaczynałem w tempie 3:48) spodziewali się, że lecę na złamanie karku by zdążyć wsiąść do autobusu. Dobiegając bliżej, dostrzegali w lusterkach szczegóły mojego stroju (rajtki, adidaski - na mrozie), i upewnieni, że nie mają do czynienia z "normalnym" pasażerem dopiero wtedy odjeżdżali z przystanku. Od momentu, gdy "zmierzyłem" tą prawidłowość miałem niezły ubaw obserwując, jak co tydzień, jakiś autobus czeka na mnie na przystanku.
Wracając do interwału. Dziś miałem ostatni (uff): 5x2km w tempie 4:17 (żona zawsze się dziwi - skąd mam takie dziwne liczby, bo przecież czemu nie 4:15 albo 4:00 :-). Stres oczywiście był, bo w zeszłym tygodniu miałem 4x2km w tym samym tempie i nie dałem rady go utrzymać. Wiatr oczywiście, bo co innego. We wszystkie strony, tylko nie w plecy - pomyślicie, że biegam w jakimś dziwnym miejscu - tak, jest ono dziwne - jak już wspominałem "Wichrowe wzgórze" się zowie.
- "dobra, dobra już przyspieszam".
Nadal piszczy.
- "Co jest grane?" - daj mi "chłopie" chwilę, muszę złapać rytm.
Piszczy.
- "no dobra, pokaż co tam" - patrzę na tempo 3:31 - !#@$& - "zaklął szpetnie Książę Pan" - jak tak dalej pójdzie to nie dokończę pierwszego odcinka.
Tu z pomocą przyszedł wiatr :-) Jak zwykle uczynny, z gracją odebrał mi siłę i podciął skrzydła. Zakończyłem pierwszy odcinek ze średnim tempem 4:15. Reszta nie była już tak spektakularna. Wiatr wiał regularnie i od trzeciego odcinka (o dziwo) złapałem rytm i tempo 4:16.
I tak dobrnąłem do końca treningu. Usiadłem, na chwilę, na ławce - musiałem wytrzepać kamienie z butów, bo chodniki mocno posypane i dzisiaj mi jakoś dużo naleciało - gdzie spotkałem starszego pana, który też usiadł i zagadnął:
- "Myślałem, że biegnie pan na basen, bo ma pan takie buty jak ja na pływalnię".
- (WTF? Moje Cortany na basen?) Nie, nie - tak tylko biegam, dla zdrowia ("kłamca"!).
Pogadaliśmy, pożegnałem się i do domu na piwo, a co - zasłużyłem.