Smashing Pąpkins |
Po wspólnej rozgrzewce z ekipą Smashing Pąpkins (najlepiej
zorganizowana drużyna jaką znam :) udaliśmy się na start. Ostatnie siku w
krzakach i stoję w swojej strefie. Zostało 5 minut, które minęło zadziwiająco
szybko.
Zacząłem spokojnie, lepiej nie mogło być. Pierwszy kilometr w
4:24 i kolejny 4:20 min/km. Grupka ustabilizowała się i powoli zaczęliśmy się
rozpędzać. Kolejne dwa kilometry równiusieńko w 4:14 min/km. Tego dnia
postanowiłem nie sugerować się Garminem, ustawiłem go wyłącznie w tryb stopera
i oznaczałem LAP'y ręcznie przy mijanych flagach. Na 7km zarejestrowałem dziwy
ucisk w okolicy serca. Był na tyle odczuwalny, że zacząłem o nim myśleć.
Uznałem go za objaw euforii związanej z idealnie trzymanym tempem, które nadal
wynosiło 4:13-14 min/km na każdym kolejnym kilometrze. Na 10km zapomniałem o
bólu - ustąpił, a ja gnałem dalej. Kilometry znikały pod nogami. Na 18km ból
powrócił. Tym razem był bardziej odczuwalny i bardzo podobny do tego z Berlina
w 2013 roku. Rozproszyłem się. Nie pomógł czas na półmetku poniżej 1:30.
Zacząłem się niepokoić, ale nadal nie zwalniałem. Na 22km podjąłem decyzję, że
szukam ekipy Ratowników medycznych aby się z nimi skonsultować. Zwolniłem ale
się nie poddałem. Ratownicy stali na zawrotce, przy Świątyni Opatrzności.
Zatrzymałem się. Chwila rozmowy, pomiar tętna i propozycja wezwania karetki -
ból ustąpił. Przy zmierzonym tętnie 127 bpm uznałem, że wysiłek jeszcze się nie
rozpoczął i odmówiłem. Ruszyłem dalej mając świadomość, że grupa na 3:10
jeszcze mnie nie dogoniła. Na 26 kilometrze ból powrócił i stwierdziłem, że to
już nie przelewki...
W głowie trwa walka na śmieć i życie - jaką decyzję podjąć? Docieram
na koniec Arbuzowej i widzę ambulans, jeszcze się waham. Biorę głębszy wdech i schodzę
z trasy (!), za barierki - dokładnie na 27 kilometrze...
Siedzę w aucie Ratowników i obserwuję biegnących. Przeprowadzają
wywiad i spisują moje dane.
- "Czy ktoś w rodzinie miał problemy z sercem?"
- "Tak, dziadek - zmarł na zawał"
Pomiar tętna, poziom cukru - wszystko prawidłowe. Zgadzam
się na założenie wenflonu - na wszelki wypadek i proszę o telefon. Chcę
zadzwonić do żony. Przelatuje grupa na 3:10, mam jeszcze szansę na życiówkę.
Ustalamy z Ratownikami, że przyjedzie karetka aby zrobić mi EKG.
- "03 do 010..."
Nie zdążyłem wziąć łyka wody, słyszę wycie syren i
niebieskie koguty.
- "Ja pierdole, jaki wstyd" - uświadamiam sobie,
że to zamieszanie z mojego powodu.
Ponowny wywiad i wsiadam do karetki. Rozmawiamy. Kładę się
do EKG. Przelatuje grupa na 3:15, życiówka nadal jest w zasięgu.
- "Serce wygląda w porządku ale zróbmy badanie krwi,
żeby się upewnić - pojedziemy do szpitala" - słyszę.
Wenflon mam źle założony, wbijają mi poprawie kolejny,
na drugiej ręce. Mam więc dwa. Proszę ponownie o udostępnienie telefonu - jakoś
się nie składa. Przypinają mnie pasami, za chwilę ruszamy. W karetce nie ma
miejsc siedzących są tylko nosze, na których mnie położyli.
- "Dajcie mi zadzwonić!"
- "My to
załatwimy" - pada odpowiedź więc podaję numer
Jedziemy na sygnale. Przez okno w dachu widzę przelatujące
chmury, potem podwieszany sufit i lampy. Już wiem, że na Narodowy dzisiaj nie
wbiegnę. W szpitalu spędzam 7 godzin. Robią mi kolejne EKG, badanie krwi,
prześwietlenie klatki piersiowej, dostaję 4 kroplówki i znów badanie krwi. W sumie mam
13 nakłuć po igłach. Dziś zaliczam krew, pot i łzy bezsilności, które płyną mi po policzkach - nie tak to
miało wyglądać.
Ze szpitala wychodzę z potwierdzeniem, że serce
mam w porządku. Prawdopodobnie był to nerwoból, który odczułem w okolicy serca
- trudno, stało się. Nie to jednak było najgorsze. Najgorsza rzecz jaka się wydarzyła tego dnia to telefon
który odebrała żona:
- "...proszę szybko przyjechać do szpitala. Nie wiemy czy
mąż jest przytomny"
Na koniec mam więc radę. Jeśli kiedykolwiek zejdziecie z
trasy, o własnych siłach, lub tak jak ja, tylko profilaktycznie - czego Wam absolutnie
nie życzę - wykorzystajcie moje doświadczenie i koniecznie zadzwońcie do kogoś
z rodziny i uprzedźcie, aby nie było tragedii. Wiem, że nie biega się z
telefonem ale w miarę możliwości zwróćcie się do kibiców lub przechodniów - jestem
przekonany, że pomogą.