W mgnieniu oka strach zajrzał mi do dupy i zrewidował plany, które nie były wcale odległą przyszłością. Najpierw myślałem, że odpuszczę piątkowe rozbieganie i „do soboty” się pozbieram na trening - gówno, oczywiście nic z tego nie wyszło, a majowy weekend stał się dla mnie więzieniem, z którego nie miałem szans uciec. Start w Run of Spirit i Biegu Szpota na 10km zaparkowałem na półce „Niespełnione”. Zapomniałem też, że początek sezonu to trzy nowe życiówki na 10km i 21km, a w Hanowerze wynik maratonu poprawiony o całe 10 minut. Przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie.
Niczego już mi się nie chciało, a wręcz odechciało wszystkiego. Nadzieje przerodziły się w nienawiść, a potem w bezsilność. Znienawidziłem Endo i wszystkie portale, zrobiłem zwrot o 180 stopni. Stres opanował wszelkie zakątki mojego mózgu. Jadłem z przymusu, dnie spędzałem na stojąco, a nocami błagałem o sen. Schudłem ponad 1,5 kg. Ratowały mnie silne ramiona i żona, której świat też wywrócił się do góry nogami.
Teraz zbieram się w sobie. Kręgosłup mam wstawiony i sumiennie wykonuję zadany zestaw ćwiczeń. Od zeszłego czwartku przebyłem ogromną drogę i nauczyłem się chodzić na nowo. Chwilami jeszcze boli, ale tym razem się nie dam. Nie po to pĄpowałem i deskowałem żeby mną byle uraz pomiatał.
Właśnie byłem „przetruchtać” marne 2km, które sprawiły, że nadzieja wróciła.