poniedziałek, 23 czerwca 2014

Taki support

Naprawdę, tej ilości emocji się nie spodziewałem. Ja przecież nie pojechałem w Karkonosze startować, tylko wspierać i kibicować a wyszła jazda bez trzymanki, zwłaszcza mentalnie. 

Do piątku byłem jeszcze spokojny - nawet w Zamku Czocha, gdy zaczynała się odprawa dla zawodników, cierpliwie czekałem na swoją kolej. Wychodzących z sali Bo i Krasusa widziałem wyraźnie z daleka, ich oczy mówiły chyba wszystko co przeżywali.

Po odprawie dla supportów śmigamy do naszej kwatery. Jest naprawdę późno, a nowych wiadomości jest tyle, że może zejść do rana na przygotowaniach. Najważniejsze to dobry plan. Pakowanie roweru, pakowanie rzeczy do T1 i T2. Pakowanie rzeczy na P1 i P2 (tak nazwaliśmy miejsca w których spotkamy się z zawodnikami na trasie rowerowej). Nawigacja, oklejenie samochodu, prognoza pogody, jedzenie, napoje, rzeczy na bieg, rzeczy na przebranie, kolejność żeli no i plan "B". Wszystko robiliśmy wspólnie (poza oklejaniem :) - ja musiałem wiedzieć wszystko. Tyle tego, że o 0:22 jeszcze nie spałem, a czas uciekał. 

Ranek zaskoczył mnie nagle. Otwieram oczy, coś przeraźliwie wyje. Podnoszę się szybko na łóżku, gdzie ja do cholery jestem?!? To Garmin i telefon jednocześnie zrywają mnie do boju - jest sobota 21 czerwca 2014, godzina 4:30 rano. Wstajemy. Idzie dobrze, wszystko w tempie, każdy wie co ma robić, nawet przed łazienką się nie zderzamy - to też ustalone wcześniej. Startujemy 4 minuty po czasie ale tym się nie martwię, wiem, że mamy zapas. Serce bije coraz szybciej, aż boję się pomyśleć co przezywają zawodnicy. Docieramy do Czochy, jest strasznie zimno. Ostatnie ustalenia w T1, idziemy nad wodę i tu się rozstajemy. 

Wszyscy czekają na start, już nie ma odwrotu. Stresuję się strasznie. Nie wracam myślami do ustaleń, nie mam już żadnych wątpliwości. Jakoś dziwnie nie martwię się też o wynik, więc skąd ten stres? Cholera wie. Zaczynają wyczytywać zawodników a ja znajduję miejsce do kibicowania na starcie. Najlepsze jakie może być - w przycumowanej łodzi na linii startu :-)

Wystartowali. Poranne słońce tylko muska ciepłymi barwami wyciągane nad wodę ramiona przy kraulu. Ależ oni mkną. Podziwiam wszystkich, aż nie znikną za zakrętem. Teraz pozostaje czekać. Czas biegnie powoli, strasznie powoli. Minuty dłużą się w oczekiwaniu - napięcie wcale nie ustępuje - kiedy oni wrócą? Mija 35 minut, gdzie oni są?!? Wreszcie przypływają pierwsi. Jeszcze chwila i pojawiają się Bo z Krasusem - praktycznie równo, czepek w czepek. Buty i biegniemy razem ostro pod górę do T1. Wszystko odbywa się bez słów - jak automaty, przez 3m:59s.

Zawodnicy wyjeżdżają z zamku na trasę w prawo, a my w lewo, do samochodów i jazda do P1. Zaprogramowana nawigacja prowadzi nas pewnie na drogę za Świeradowem w kierunku Szklarskiej Poręby. Jesteśmy jednymi z pierwszych - nawet tu jest rywalizacja o miejsca. Zakładam umówioną kurtkę w kolorze niebieskim i czekam. Justyna, Magda i Jędrzej także. Jest czas by coś wreszcie zjeść. Liczymy zawodników i zawodniczki. Gdzie nasi? Wreszcie nadchodzi ta chwila - są. Krasus pierwszy, mówi że ciężko a Bo się tylko uśmiecha - jestem już trochę spokojniejszy. Przerwa w jeździe i zmiana bidonów trwa dosłownie 5 sekund i lecimy dalej. Nie ma czasu na nic innego - oni tak mkną na tych rowerach, że trzeba się nieźle spinać samochodami.

Bezbłędnie trafiamy do P2, jesteśmy w czołówce. Zajmujemy najlepsze miejsca i znów czekamy. Nadal jest zimno i wieje wiatr. Jak na razie plan się sprawdza w 100% - staję się coraz bardziej spokojny. Wyliczam czasy dojazdu obu zawodników. Idealnie. Krasus pierwszy, prawie co do sekundy melduje się w P2. Chwilę później Bo, nawet się nie zatrzymuje!

Kolejny etap za nami. Zdejmuję szybko wszystkie ciepłe rzeczy i daję Justynie - ona zabierze je na Śnieżkę. Dalej jadę już sam. Emocje zastąpiły stres. Albo odwrotnie? Sam już nie wiem z wrażenia. 

Docieram do T2 i rozkładam rzeczy na bieg. Mamy dwa komplety bo puściłem jeden przez organizatorów - to był plan "B" gdybym nie dotarł na czas. Swoje mam już na sobie tak jak i plecak z napojami, żelami i ciuchami na metę. Robię rozgrzewkę i czekam w niepewności. Wracam do strefy zmian upewnić się, że wszystko jest na miejscu. Robię to jeszcze chyba 4 razy! Garmin w gotowości. Adrenalina już się ze mnie wylewa.

Wreszcie możemy biec. Strategia ustalona dwa tygodnie wcześniej - nadeszła pora na realizację! Emocje sięgają zenitu ale wiem, że muszę mieć teraz chłodną głowę, bo nie będzie drugiego podejścia jak przegniemy. Jest dobrze, współpracujemy od samego początku :-) Wystarczy, że "zaciągam" hamulec i trzymamy rytm. Pogoda rewelacyjna, wszystko sprzyja a ja mogę spokojnie pilnować biegu. 

Pierwsze dwa kilometry to podbieg, który robimy spokojnym tempem w okolicy 6:00 min/km. Potem ruszamy do przodu i kolejne dwa kilometry zbiegu w tempie 4:01 min/km - wiecie co to znaczy po 2,8km pływania i 90km na rowerze po górach? Chyba idealnie pasuje tutaj motywator z asfaltu: "...a teraz nowy ogień z dupy". Jeśli nie pokonaliście Triatlonu X-treme, nigdy się nie dowiecie a ja mogę się tylko domyślać. 

Dalej już nie będzie tak prosto ale umawiamy się - za każdego miniętego do mety zawodnika pijemy piwo! Nie przechodzimy do marszu jeśli nie trzeba (na palcach jednej ręki można policzyć te odcinki) a humor nas nie opuszcza nawet na podejściu do Odrodzenia. Nawadnianie i odżywianie nie sprawia kłopotu - wszystko robimy w biegu. Bezbłędnie sięgam na swoje plecy po żele, izo czy wodę, których rozkładu, w plecaku, nauczyłem się na pamięć. Swoje mam w kieszonce spodni ;-)

Od Odrodzenia wiedzie stromy kawałek szlaku, który pokonujemy nadzwyczaj sprawnie i zaczynamy przyspieszać. Już nie rozmawiamy. Trzeba mocno uważać i patrzeć pod nogi. Luźne kamienie na szlaku mogą być zdradliwe. Biegnę pierwszy torując drogę wśród ludzi. Pojawiają się turyści w pelerynach i zaczyna mocno padać. Wyciągam kurtkę z plecaka a sam zakładam tylko czapkę. Dozbrojeni śmigamy dalej. Tempo cały czas wzrasta i na dwudziestym kilometrze Garmin melduje tempo 5:31 min/km z ostatniego kilometra. Jesteśmy przy Domu Śląskim. Słychać gorący doping a na liczniku piw pojawia się cyfra 9.

Przed nami Śnieżka, której szczyt chowa się w chmurach tak skutecznie, że nie widać nawet schroniska. To już ostatni etap trasy. Spinamy pośladki. Wiem, że pływanie, rower oraz 20km biegu zrobiły swoje i teraz naprawdę zaboli. W głowie przelatują mi scenariusze. Mam niesamowity mętlik. Co ja mam robić jak nie da rady? Co mówić? Może prosić albo szarpać na górę? Skąd ja mam to wiedzieć? "Wynocha mi z tymi myślami" - jak mogę wątpić, ja tu wspierać mam! Zabieramy się do roboty - najważniejsze, że nadal razem. Turyści atakują z góry a tych wchodzących po prostu wyprzedzamy - głośne "przepraszam" zazwyczaj pomaga. Co chwilę sprawdzam nastroje. Czuję, że nie ma żartów. Wreszcie widzę, w górze, taki mały krzyż - to tuż przed metą. Obiecuję, że to już końcówka - bez odzewu... 

Docieramy na górę. Niewiele widać we mgle. Drę się w amoku do ludzi: "gdzie meta, gdzie jest meta?!" Okazuje się, że to już! Nie ma bramy, nie ma zegara a medal jest drewniany i wisi już na jej szyi. Ludzie rzucają się na nią z gratulacjami, nie mogę tego opanować... widzę ogólny wybuch euforii, wszyscy szaleją ze szczęścia. Mijają metę kolejni zawodnicy a my wchodzimy do schroniska. Dopiero tam wpadamy sobie w ramiona, z gratulacjami. Jest Justyna, Magda, Krasus i Jędrzej - wszyscy są dumni z Bo, łącznie ze mną.

A licznik piw? Wskazuje 13! - nawet całą ekipą nie damy rady ;-) Zdjęcia? Będą! Nawet i film będzie. Wszystko po publikacji relacji na blogach Bo i Krasusa.

16 komentarzy:

  1. Ale mi tętno, ciśnienie i co jeszcze tylko może skoczyło w trakcie czytania... jezzzzzusicku, co to był za weekend.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ tam musiały być emocje! Świetnie się czytało!:) Serdeczne gratulacje dla Bo i dla Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie bez powodu przyznaje się oscary za role drugoplanowe. Chyba tylko zawodnik wie, jak wiele znaczy dobry support. Jeszcze raz gratulacje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Błażej, jak Bo napiszę swoją relację będziesz mógł pogratulować bezpośrednio - bo to jej należą się słowa uznania za ten wyczyn.

      Usuń
  4. Rafał, żadne słowa nie oddadzą mojego podziękowania i wdzięczności za to, że byłeś, wspierałeś i tak mnie dopingowałeś. Bez Ciebie nie dałabym rady. JESZCZE RAZ OGROMNIE DZIĘKUJĘ!!! Tobie i Justynie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialnie się czytało :) Wasze relacje tak ociekają z emocji, że ....trudno to nawet ująć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Na żywo było jeszcze "mocniej" - nasze relacje i fotki z mety tylko po części oddają to, co działo się w naszych głowach. To naprawdę niezapomniane chwile.

      Usuń
  6. Łomatko, aż się spocilem czytając... Szacunek!

    OdpowiedzUsuń
  7. Zastanawiałam się długo, co można napisać pod tą relacją, ale nie bardzo umiem to ubrać w słowa. Piękna jest.. po prostu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To sympatycznie przeczytać taki komentarz. Bardzo dziękuję.

      Usuń
  8. Kolejny mistrz w przekazywaniu emocji. Genialna relacja. Znowu ryczę. :) Gratuluję Wam wszystkich samozaparcia i hartu ducha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytułu mistrza się nie spodziewałem :-) Dzięki. Za gratulacje dla ekipy również.

      Usuń