Miało być o obozie biegowym w Szklarskiej Porębie.
Miało być o życiówce i super wyniku na 10km.
Miało... ale nie jest, bo tym razem wcale nie jest dobrze.
W każdej wolnej chwili stuka mi w głowie jeden slogan. "Jestem leszczem". Zasięgając opinii na temat stanu moich przygotowań nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. W sumie to sam nie wiem na co ja właściwie liczyłem. Naiwny jakiś czy co?
Sformułowanie "... wy amatorzy nie umiecie cierpieć na zawodach..." przyprawiło mnie o zawrót głowy. "Byle ból i już odpuszczacie..." - niestety, taka prawda boli. Boli bardziej niż fizyczny ból na zawodach. "Na treningach biegasz znakomicie... i umiesz biegać szybko..." i co z tego, jak na zawodach byle ból brzucha każe mi zwolnić. No nie umiem w trupa i nie potrafię się tego nauczyć!
"Ja, w tygodniu przed półmaratonem biegałem 170km a ty masz luz i jeszcze sobotę wolną". "Ciągły biegasz w 3:55 min/km a zawody 3:51 min/km - ty powinieneś lecieć do przygu!". "Ja biegałem ciągły w 3:25 min/km i było ciężko ale na zawodach, połówkę, biegłem wtedy w 3:00 min/km, to normalne".
Normalne? To ja chyba normalny nie jestem. Jestem leszczem, który nie umie cierpieć. Jeśli zawody można (a może trzeba?) biegać 25 s/km szybciej od ciągłego w drugim zakresie to co ja tam robię?
To spacer jest jakiś czy zakupy w centrum handlowym?
Słabo mi.
Kwestia wyboru - dla nich bieganie jest pracą, dla mnie przyjemnością. Lubię się zmęczyć na zawodach, ale nie mam zamiaru biegać tak żeby wymiotować po zawodach albo wyrywać osiem paznokci u stóp. To moje hobby i przyjemność a nie praca zarobkowa.
OdpowiedzUsuńLeszek, żeby nie było wątpliwości, ja też traktuję bieganie jako przyjemność. W głowę zachodzę tylko z jednego powodu. Dlaczego na treningach jest tak dobrze a na zawodach tak niewiele lepiej? Skoro wkładam w to tyle czasu i serca to chciałbym aby ta inwestycja zwróciła mi się w postaci satysfakcji z wyniku na mecie - nic więcej :-)
UsuńChłopie nie wiem o czym piszesz:) Skoro Ty jesteś leszczem, to ja jestem mega małą płotką :)
OdpowiedzUsuńNie mam wątpliwości, że zawsze znajdzie się ktoś lepszy i jednocześnie jestem pewien, że nieważne są dla mnie miejsca na mecie. Chodzi wyłącznie o własne cele, które może wiszą na gałązce zbyt wysokiej a ja uparcie próbuję doskoczyć skoro "mówią", że się da. Jestem pewien, że i taka płotka potrafi wyskoczyć wyżej niż leszcz tak jak pchła skacze wyżej od wszystkich - to tylko kwestia układu odniesienia.
UsuńMam takie właśnie wrażenie, że sama się w takim myśleniu zapętliłam i odpętać się nie umiem. Biegam wolniej to fakt ale faktem jest, że na zawodach nie umiem biec tak jak rozpisał mi trener. Na treningu osiągam prędkości startowe z palcem "tam" a na zawodach jest albo za ciepło, albo asfalt nie taki, albo brzuszek, albo wiatr itd... Jak w zeszlym roku przygotowywałam sie do polówki w Pile to nie było stresu, byla radosc. A teraz? W kółko o tym myślę. W kolko mysle czy złamię te 2h i pobiegnę zgodnie z trenerską rozpiską... (pewnie nie pobiegne) ;) Glowa do góry! I tak zajebiście biegasz i osiągasz rewelacyjne prędkości!
OdpowiedzUsuńA ja myślałem, że to tylko my, faceci, tak mamy. Ta dziwna siła, która napędza do przesuwania swoich możliwości ciągle gdzieś dalej. Można powiedzieć, że w Pile pojedziemy na tym samym wózku. Pogoda będzie jak zwykle i asfalt też. Reszta zależy od nas. Trzymam kciuki z Twój wynik.
UsuńDla mnie to też kwestia kalkulacji. Czy sukces (czyli zrealizowanie założeń) wynagradza poniesione koszty? Czy radość z poprawienia życiówki jest warta tego, żeby znosić ból w trakcie i cierpieć kilka dni po? Zgadzam się z Leszkiem - kwestia wyboru. Dla mnie czasami warto, czasami nie. Staram sobie nie zaśmiecać głowy tymi wszystkimi "musisz", "powinieneś", "minimum". Bieganie jest dla mnie, a nie ja dla biegania. Poprawiam wyniki dla radości z tego płynącej a nie dla samego wyniku. Rok temu przebiegłem półmaraton w 1:37. Cieszyłem się jak dziecko. W tym roku było już 1:27. Cieszyłem się jak dziecko. W niedzielę pobiegnę ww Pile. Ile będzie? 1:30? 1:26? 1:50? Nie wiem. Nieważne. Bylebym cieszył się jak dziecko.
OdpowiedzUsuńU mnie to też taka właśnie kalkulacja. Inwestowałem uczciwie i chciałbym odebrać nagrodę, równie uczciwie. Jeśli trenuję na te, powiedzmy, złamane 2 godziny to nie oczekuję 1:30 czy 1:40 ale choćby te 1:59. Tak przynajmniej wydawało mi się do tej pory i miałem taką "w miarę" równowagę między oczekiwaniami a realiami. Tym razem czuję, że "ktoś" chce mnie wyrolować :-)
UsuńJa też nie z tych co na zawodach lecą w totalnego trupa (raz leciałam i słabo to wspominam). Może trochę jest to strategia, żeby rozłożyć siły i dotrzeć do mety (dodam że prawie zawsze miałam na zawodach PR, więc się nie wożę z założenia w tempie spacerowym), a może po prostu brak mi takiej mocy żeby z prędkości treningowych skoczyć o 20-30 sek do góry. Może też po prostu moje treningi są na tyle wyśrubowane że na zawodach nie jestem w stanie pobiec o wiele szybciej bo taki mam limit własnego ciała i już - sama głowa nie wystarczy :) U ciebie może być podobnie.
OdpowiedzUsuńMiło by było złamać 3:30 w maratonie ale wiem że to nie jest możliwe póki co, więc po co się zarzynać, frustrować i padać w pół drogi. Wolę dobiec w okolicach 3:40 z poczuciem że to był dobry bieg i nie zdychać potem za metą. Nie walczę o złote gacie ani nie muszę nic robić dla sponsorów.
Powoli dochodzę do wniosku, że w tym bieganiu to chyba ta nieprzewidywalność mnie jara najbardziej. Jak się nie "nastawiasz" to jest dobrze a jak się spinasz to wtedy właśnie dupa wychodzi. Jednak trzeba uważać by nie uprościć i uznać, że bez treningów da się bić życiówki - w to nie uwierzę :-) Skomplikowany to mechanizm psycho-fizyczny i trudno powiedzieć ile treningów upłynie zanim to ogarnę. Zatem, zamiast potwierdzać pustym "będzie dobrze" i 3:30 złamiesz, wolę życzyć dobrego biegu w Warszawie - mam nadzieję, że będzie okazja się zobaczyć w ramach reprezentacji Smashing Pąpkins.
UsuńNo pewnie że trzeba się spotkać - rozgrzewka i/lub fotka przed biegiem Smashing Pąpkinsów to dobry pomysł :) A może w większym gronie jakieś pasta party dzień przed ?
UsuńJak najbardziej, będę już w sobotę na miejscu. Zakładam, że na profilu Smashing Pąpkins zrobimy ustawkę :-)
UsuńDobrze!!! Wątpliwość jest przedsmakiem sukcesu! Wielu sportowców miało podobne rozterki jak ty. Niektórzy nawet dorobili się ksywek typu "Mistrz treningu". Teraz nie pozostaje ci nic innego jak porzucić kalkulacje i zapier...ć! Przecież sprawdziłeś strategię Krasusa. Skoro słabo ci przy danym tempie to ciągnij 10 sek szybciej :) Co ci się może złego zdarzyć? Najwyżej cię odetnie 2-3 km przed metą. I tak warto :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ta koncepcja. Jutro sprawdzę :-)
Usuńwątpliwość bardzo często się pojawiają i nie ma co się za bardzo nimi przejmować ;)
OdpowiedzUsuńPowoli uczę się wrzucać na luz, choć nie zawsze się udaje.
Usuń