Wyjeżdżając rano, z rodzinką, nad morze zakładałem, że poniedziałek - jak zwykle będzie wolny - sprawdzam pocztę - trach: BC2 10km. No, pomyślałem - mocno się zaczyna ten urlop - po podróży po polskich drogach, bieganie wśród tłumu na ścieżkach prowadzących na plażę nie napawało mnie optymizmem. Jak zwykle, w głowie, przekalkulowałem warianty treningowe i zaplanowałem: zrobię to wieczorem jak dojedziemy i troszkę się "zaaklimatyzuję" a resztę tygodnia będę biegał rano (!).
Poniedziałek 20:05,
stałem już gotowy do biegu. Po trzech kilometrach rozbiegania zrobiłem rozciąganie - trzymając się dostępnego płotu dla zachowania równowagi. Aż tu nagle:
- "nic panu nie jest?" - słyszę wyraźnie koło siebie, podnoszę głowę i patrzę, stoi kobieta z rodziną i pyta właśnie mnie
- (???!??? WTF) "nie, wszystko gra" - odpowiadam szybciutko
- "ale na pewno? dobrze się pan czuje?" - nie ustępuje
- "tak, tak - czuję się dobrze. Dziękuję bardzo" - ale minęła chwila zanim się otrząsnąłem.
W tłumie pędzącym na zachód słońca znalazł się ktoś, kogo zainteresował facet zachowujący się "inaczej". Bardzo dziękuję tej pani za okazaną troskliwość. Podbudowany w zupełnie nietuzinkowy sposób ruszyłem dalej w tempie 3:06 :-) a kolejna "dyszka" w średnim tempie 4:24 minęła zaskakująco szybko. Zachód słońca znad wydm, podczas biegu, naprawdę pięknie wygląda - godzina i 16 minut i byłem już po całym treningu. Prysznic, kolacja, "07 zgłoś się" i do spania.
Wtorek pobudka o 7:09,
bez budzika. Banan, woda, godzina na strawienie i w trasę. 15 kilometrów rozbiegania w tym pierwsze 3km z żoną. Na kolejne dni miałem zaplanowane skipy i podbiegi pod górę oraz interwały 1km - miałem więc 12km na ogarnięcie okolicy w poszukiwaniu odpowiedniej górki i stadionu z bieżnią - skąd ja to wytrzasnę?! Puściłem się więc w stronę Kołobrzegu ale niestety, drogę już znałem - płasko jak cholera ani widu ani słychu górki z odpowiednią nawierzchnią o bieżni nie wspominając. Nawrotka i lecę w stronę Koszalina - myszkuję po bocznych drogach i nic. Dobiegam wreszcie po 10km do jakiegoś ogrodzonego płotem terenu, łącznie z zasiekami z drutu kolczastego - "Teren Wojskowy, Military Area ... wstęp surowo wzbroniony" - głosi żółta tablica - i wszystko jasne. Zaraz za nią druga "Impel - agencja ochrony mienia" - uśmiech zawitał na mojej twarzy. Biegnę dalej, zero zabudowań, las się powoli kończy - jakieś budynki, płot, drut kolczasty i ogromne żółte litery na niebieskim tle "Marynarka Wojenna RP" - chłopaki chyba mieli akurat remont albo malowali trawę na zielono. Biegnę dalej, może mnie nie zgarną :-) W pewnym momencie widzę na drodze podkreślony napis, namalowany białą farbą "500". Po jakiejś chwili w podobnej konwencji "1000" - wtedy tknęła mnie myśl - a może to... na następny już wyczekiwałem z niecierpliwością... i jest! "1500". Dobra zawracam i zmierzę. Pach, kolejny LAP i wracam po śladzie. Dobiegam do "1000" a Garmin pokazuje dokładnie 500m - "yes". Kolejny LAP i przy "500" znów 500m. No, to kilometrowy odcinek już mam. Ciekaw byłem co zastanę i gdzie po kolejnych 500m. Nie byłem zaskoczony gdy w okolicach wjazdu do jednostki wojskowej odszukałem troszkę wytarty znacznik "START" ! Dbają żołnierze o formę :-) Tak trzymać. Spokojnie wróciłem do domu mierząc dystans od znacznika "START" - 3,15km - idealnie.
Środa 6:30,
banan, woda, godzina przerwy i coraz bardziej podoba mi się to ranne bieganie :-) Dzisiaj skipy a ja nadal nie mam górki! Rozbieganie 5km, w trakcie którego muszę odnaleźć odpowiednie 100m. Biegnę w "głąb lądu". Po 2km jest - widok jak z Toskanii. Widzę wzgórze i biegnącą między zbożami dróżkę, po której bokach stały wysokie topole. Wiejący od morza ciepły wiatr potęgował tylko wrażenie błogości. Zmierzyłem odległość - było ponad 100m wzniesienia. Dokończyłem rozbieganie by po kolejnych 3km wrócić w to samo miejsce. Trzy serie po 2 skipy + sprint pod górkę obdarły mnie z godności - jak zwykle zresztą - nawet nie miałem sił by podziwiać widoki. Powroty robiłem w tempie ok. 8:00 min/km i po blisko 12km dotarłem spokojnie do domu. Prysznic, śniadanie i na plażę. Dzieci nie odpuszczały :-) Dobrze, że mieliśmy namiocik, w którym mogłem się przespać by zregenerować się po treningu. O 16:00 plaża w Ustroniu już świeciła pustkami więc mogliśmy napawać się spokojem bez widoków piwa w puszkach i kiełbasy z papieru.
Tuż przed zachodem słońca - woda 'cieplejsza" i brak tłumów |
Czwartek 7:30,
wstałem standardowo, był też banan, woda ale dzisiaj obiecałem, że pobiegniemy wszyscy. Zanim dziewczyny wynurzyły się z łóżek, ubrały i mogliśmy biec była 9:20. Spokojnym tempem zrobiliśmy blisko 3km - one wróciły do pokoju a ja na ścieżkę rowerową w stronę Kołobrzegu. Tłum ciągnął już na plażę. Parawany, koce, materace, kółka, namioty, leżaki, lodówki, klapki - wszystko migało mi przed oczami aż nie minąłem ostatniego zejścia na plażę. Potem już był spokój - ptaki, las i szum fal :-) Po bieganiu oczywiście też poszliśmy plażować aż do wieczora - standardowo.
Piątek 7:30,
standardowo: banan... :-) i o 8:20 wyszedłem na trening. Dzisiaj emocje duże - właściwie to ogromne, jak zwykle przy interwałach. Nie dość, że plan ambitny to jeszcze dzisiaj wracamy do domu. A tu wiatr jak cholera - no jak może być inaczej! Dobiegam do mojego punktu "START" dwie szybkie przebieżki i jestem gotowy - fizycznie, bo mentalnie guzik prawda. Adrenalina cieknie uszami. Startuję, oczywiście za szybko, Garmin wyje "zwolnij" - tempo 3:20. Faktycznie za szybko ale robię wszystko by nie spalić treningu - udało się: tempo 3:40 niestety o całe 5 sekund za szybkie. "Żebym tylko przetrwał". Po czwartym odcinku już błagam o koniec ale jeszcze trzeba dwa. Biegnę już wolniej (3:42) i zastanawiam się czy wystarczy mi sił na ostatni, który mam pobiec troszkę szybciej niż założone 3:45. Skąd ja biorę tą siłę na końcu to naprawdę nie wiem - 3:41 i wreszcie koniec. teraz już tylko truchcik 4km i możemy pakować się do wyjazdu.
Sobota 19:52,
luzik - 8:00km rozbiegania w Poznaniu. Ale czuję się podmęczony - przypuszczam, że to kwestia upału, który jeszcze nie ustępował o tej godzinie. Jutro "młodsza" wyjeżdża na obóz o 9:45 a ja mam 20km do zrobienia. W upale nie mam zamiaru się męczyć - szybka decyzja: pobiegnę rano jak co dzień w urlopie i spokojne odwieziemy ją na miejsce zbiórki.
Niedziela 6:00,
o kurcze ale chłodno - za oknem 14 stopni - ale za to będzie extra bieg zwłaszcza, że w ciągu dnia ma być 30 stopni. Coraz bardziej podobają mi się te ranne wypady :-) Banan, woda, chwila na strawienie i ruszam. Tak dobrze jeszcze mi się nie biegało - zabrałem też pół banana na trasę i wodę obowiązkowo.
Zacząłem spokojnie 5:45 co nieczęsto mi się zdarza bo zazwyczaj biegnę równo, od samego początku, i tak stopniowo nogi same mnie niosły do przodu. Okolice jeziora Rusałka i Kierskiego są idealne na takie wybieganie. Podziwiam okolicę a Garmin odlicza kilometry "bez celu". W pewnym momencie patrzę na tempo: 4:44 min/km - chyba za szybko ale co tam, biegnę dalej nie zwracając na to uwagi, przecież dzisiaj biegnę dla przyjemności. Po 20km Garmin zameldował - "trening zakończony" - średnie tempo 4:54! Tego się nie spodziewałem, zwłaszcza po tak intensywnym tygodniu. Szybie podsumowanie: 103km - nieźle, jak dla mnie. Jeszcze trzy miesiące temu robiłem tygodniowo ok. 30km.
Niedzielne wybieganie kończę postanowieniem: od jutra biegam rano. Sam jestem ciekaw jak długo wytrzymam :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz