poniedziałek, 25 stycznia 2016

Ból powrotu

Ciężko jak cholera. Tak chyba mógłbym opisać wszystko, co działo się w moim biegowym życiu, przez ostatni miesiąc. Byłoby to jednak zbyt proste, i zbyt oczywiste - ja zawszę muszę przecierać szlaki i wyważać wszelkie drzwi - taki lajf, już przywykłem.

Kiedy po Lubońskim Biegu Niepodległości, z nieukrywaną niechęcią, rozpocząłem okres regeneracji nie byłem w stanie wymyślić scenariusza, jaki zrealizowało mi życie.

Po dokładnie dwóch tygodniach od odwieszenia butów na zasłużone kołki, przyplątała się do mnie choroba. Niby tylko kaszel, który nie pozwalał zasypiać i piekł w okolicach płuc, ale o bieganiu raczej ciężko było myśleć. Diagnoza lekarza, że to zapalenie tchawicy zupełnie mnie nie wzruszyła. Pytanie, które mu zadałem nie jest chyba nawet tajemnicą poliszynela: kiedy mogę wrócić do biegania?

- za dwa tygodnie, proszę pana.
- co!?

Potoku przekleństw, które wylałem w myślach nie warto nawet przytaczać. Ze spuszczoną głową i niesamowitym kaszlem zrzuciłem swoje kości do łóżka. Nawet wyleżałem w nim przez kolejne 5 dni, byleby tylko jak najszybciej wrócić na ścieżki biegowe. Niestety, na powrót musiałem czekać kolejny tydzień. I kiedy wreszcie założyłem buty biegowe, i wyszedłem na trening, mój świat zawirował i rozpadł się na drobne...

Po pierwszych 200 metrach truchtu, Suunto pokazał mi, że wchodzę na beztlen! "Ale zwariował ten pasek tętna" - pomyślałem i zatrzymałem się, by go poprawić. Pośliniłem, pogmerałem i ruszyłem dalej. Nic się nie jednak nie zmieniło! Tętno szybowało tak wysoko, że zacząłem wątpić we wszystko czego do tej pory doświadczyłem w bieganiu. Skończyłem po 7km tupania z nadzieją, że kolejnym razem będzie lepiej. Nie doczekałem się, na kolejnym, i następnym też. No do jasnej cholery, jak to jest możliwe, że podczas marszu tętno nie opada mi poniżej 160bps!?


Treningi nie szły. Na domiar złego, pomiary ciśnienia krwi pokazywały masakrycznie niskie wyniki przy zawyżonym pulsie. Jasna dupa, pomyślałem, że zbliża się koniec mojej przygody z bieganiem, kiedy jednego dnia czerwona stróżka pociekła mi z nosa po treningu. Klamka zapadła, umówiłem się do kardiologa. Wiadomix, że nie do byle jakiego, tylko do doświadczonego biegacza. Zanim zapadł termin wizyty realizowałem, a może uczciwiej będzie gdy napiszę, że próbowałem realizować zaplanowane treningi.

To była droga przez mękę. Szczytem był trening w tempie 4:10/km, na którym przebiegłem raptem połowę dystansu i to ledwo w tempie 4:35/km. Jak można tak się zapuścić przez miesiąc?! Normalnie w głowie się nie mieściło. Pan Doktor się nie patyczkował, zalecił kompleksowe badania krwi i kolejną wizytę na badania serca. Trenowałem w tym czasie dalej. Urażona psychika cierpiała i bolała jednocześnie. Nogi niby mogły, ale świadomość utraty mocy była tak dołująca, że momentami miałem ochotę na rezygnację z treningów. No nie szło.

Kolejne dni mijały, a ja walczyłem dalej. Powoli, skrupulatnie wychodziłem biegać po tym białym paskudztwie, które wytworzyła natura w kooperacji ze służbami odśnieżania miasta. Cierpliwie czekałem na wyniki badań i kolejną wizytę. W głowie pulsowała mi jedna myśl - "kiedy w końcu ten motor odpali". Po wizycie u lekarza humor mi się poprawił. Wyniki doskonałe, echo serca nie wykazało żadnych niepokojących symptomów. Tylko biegać.

Nie spodziewałem się, że to będzie taka euforia. Dostałem taki zastrzyk pozytywnej energii, że kolejne treningi stały się przysłowiową bułką z masłem. Nie wiem kiedy dokładnie, ale ten motor wreszcie zaskoczył. Miesiąc czekałem i się doczekałem. Co prawda mój Suunto ocenia, że nie wróciłem do pełni sił (cwaniak się znalazł), ale tempa i tętna wskazują na to, że jestem na dobrej drodze.

Gdyby zatem przyszło Wam, czego szczerze nie życzę, mieć dłuższą przerwę od aktywności fizycznych - dajcie sobie trochę czasu na powrót lub złapanie formy. Może warto też zrobić badania krwi i sprawdzić, czy organizm jest gotowy na to co chcecie mu zafundować, bo na własnym przykładzie się przekonałem, że może się zbuntować.

5 komentarzy:

  1. Jak doskonale czuję o czym piszesz! Łącznie z cieczą z nosa :P Po 5 (słownie: pięciu!) tygodniach zaczęłam truchtać, po zapaleniu jakiegoś niewiadomo czego :D Tętno 140 jak tylko o bieganiu zaczynam myśleć. Nie mam osiągów i czasów, jak Twoje ale psychika nawet u amatorskiego amatora dostaje tak samo po dupie :P Bądźmy zdrowi! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biegamy przecież dla zdrowia, no czasami tylko dla wyników ;-)
      Bądź cierpliwa, forma wróci. Powodzenia!

      Usuń
  2. O rany, dobrze, że to opisujesz. Ja po 6 miesiącach walki z nawracającym itbs i innymi absurdalnymi przypadkami się dziwiłam, że tak wolno teraz biegam a tętno takie wysokie....wciąż ciężko wejść na drogę pokory... teraz lepiej, choć wcale nie bardzo dobrze, ale ciężko odpalić, kiedy ambicję trzeba stopować. Zastanawiam się , czy będe umiała kiedyś jeszcze pocisnąć.. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dociśniesz Joasia! Daj się rozkręcić organizmowi na wolnych obrotach. Ja czułem się jak piła spalinowa, której drwal zapomniał odpalić i ścinał mimo to. Miałem zapędy wrócić do formy już od pierwszego treningu, ale dostałem takiego liścia w twarz, że ciężko wyło się pozbierać. Konsekwentnie i cierpliwie - to droga do powrotu. Spokojnie pĄczekamy na Ciebie.

      Usuń
  3. Trzymam kciuki! Ja po dwóch tygodniach miałam problem, żeby złapać tamtą formę. Bo też zaczęłam biegać z kaszlem :/ Nigdy więcej tego nie zrobię, bo rozłożyłam się na kolejny tydzień :)
    Trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń