środa, 30 kwietnia 2014

"Skarby Grobowców"

Na ostatnich nogach
... ale o co chodzi?

Chodzi o to, że już łażę na rzęsach przed tym maratonem w Kołobrzegu. Dla zmylenia przeciwnika (tego w głowie) zabrałem się za książkę Cussler'a "Skarby Grobowców". Mam nadzieję odwrócić swoją uwagę chociaż na chwilę. Najgorsze zaczyna się w nocy. Codziennie zasypiając zaczynam biec...


...dzisiaj "biegłem" maraton w Poznaniu. Jakąś dziwną trasą, przez most Teatralny i w kierunku rozkopanego ronda. Dobrze szło aż do 40 kilometra - miałem czas 2:44 a  potem... Potem zgubiłem się na jakimś podwórku i wylądowałem w ruinach starego zamku (?!?) - ja pierdzielę jak to męczy. Poprzednie dwie noce nie były lepsze. "Leciałem" też maratony ale te docelowe, z Kołobrzegu do Gąsek. Zamknąłem ledwo oczy a tu już "słyszę" tupot nóg na kostce brukowej... a potem już budzik i wstaję wykończony. Nie, nie śpię w butach biegowych - jeszcze :-)

Skończyłem właśnie trening - bieg ciągły - tym razem naprawdę ostatni przed zawodami. Jutro jadę zrobić aklimatyzację i regenerację nad morzem ;-) W piątek ostatnie rozbieganie po trasie maratonu i pozostanie poczekać do niedzieli. Trzymajcie kciuki.

Na koniec jeszcze małe typowanko pt. w jakim czasie zrobię ten maraton? Podpowiedzi znajdziecie na moim blogu, fejsie i endo. Na zwycięzcę, który trafi lub poda najbardziej zbliżony czas czeka nagroda i  nie będzie to słoik morskiej bryzy :-) Typować można w komentarzach tutaj na blogu, na moim FB lub na profilu Endomondo. Powodzenia.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Kołobrzeg Maraton - prolog

Trasa z profilem
Rozpoczęło się końcowe odliczanie.

To mój pierwszy w życiu maraton wiosenny, do którego postanowiłem się przygotować w okresie zimowym. Wcześniej znałem wszystkie wymówki świata by nie biegać zimą, po dworze, a na wykańczające mnie interwały zawsze znajdowałem usprawiedliwienie. W tym roku skończyłem z tym raz na zawsze. Kocham biegać. Pomimo tego, że Maniacką Dziesiątkę i 7 Poznań Półmaraton pobiegłem jak zaprogramowany automat, "traktując" oba jako mocniejsze treningi - potwierdziły pracę, którą wykonałem od grudnia. Byłem tak pewny siebie (be, nieładnie!), że żadne emocje nie były w stanie wyzwolić zwątpienia w nadchodzące życiówki. Teraz wiem, że jestem już solidnie przygotowany fizycznie co jednocześnie wyzwala błogość w głowie. 

Ten tydzień był ostatnim mocnym przed najważniejszym dla mnie startem tego sezonu. Trzydziestka zaliczona, ciągły w drugim i trzecim zakresie oraz siła biegowa także - i wszystko w tym jednym tygodniu. Było co biegać. Dzisiejsze 3x5km przyprawiło mnie o dreszcze, nie ze względu na tempo ale na wiatr. Jak można tak silnie wiać i to w dzień szybkiego sprawdzianu! Ale co tam, jestem już po. Szczęśliwy jak po każdym zrobionym solidnie treningu a to szczęście jest dla mnie najważniejsze bo bieganie, nawet na granicy beztlenu, traktuję jako nagrodę a nie karę, czy obowiązek. Pewnie to dzięki temu, że nie rzucam się do walki na śmierć i życie o wynik ale stopniowo się do niego zbliżam uzbrojony w cierpliwość. Tak będzie i tym razem bo Kołobrzeski Maraton mam w planach pokonać w 3:05 a wymarzona "trójka" poczeka do jesieni.

To wszystko powoduje, że w przeciwieństwie do dwóch poprzednich startów, w Kołobrzegu, mam nadzieję na wypieki i emocje. Wiem, że łatwo nie będzie ale kto powiedział, że maratony są łatwe. Trasa niby prosta a jednocześnie mało sprzyjająca biegaczom o życiówkach nie wspominając. Będzie bolało. Dwa i cztery dziesiąte kilometra płyt betonowych, pięć i sześć dziesiątych kilometra asfaltu do tego sześć i dwie dziesiąte kilometra duktów leśnych (!) a reszta? Reszta to kostka brukowa. Czyste 28 kilometrów najmocniejszego walenia w stawy. Do teraz się zastanawiam jak ja dobierałem ten bieg :-) Może dlatego, że morze? A może dlatego, że kameralnie? A może dlatego, że fajny termin, idealnie wpasowany w wiosenny sezon startowy? A może wszystko razem? Może! To już nie ma znaczenia. Jaram się i tyle bo lubię sięgać po więcej - zawsze.

wtorek, 8 kwietnia 2014

7 Poznań Półmaraton - rewanż

Jak zwykle przed startem
Można powiedzieć, że ta niedziela była jak piłkarska "niedziela cudów" i nie chodzi o sam półmaraton ale to co zaczęło się po nim. Ale od początku...

Na start postanowiłem pojechać motocyklem (yes!) - głównie ze względów logistycznych przy parkowaniu - szybciej, sprawniej no i frajda bezcenna. Plan na bieg był już z góry ustalony więc o to byłem spokojny. Pogoda też nadspodziewanie miała dopisać - czego chcieć więcej na dzień zawodów?

Mojej głowy nie zaprzątało absolutnie nic. Nawet co do strategii samego biegu nie miałem wątpliwości co mnie bardzo cieszyło. W szatni ostatnie zaczepki typu "na ile idziesz"? spływały po mnie jak po kaczce. Odpowiedź była krótka i porażająca dla współtowarzyszy mających ochotę dać lekcję biegania "młodemu" - 4:05 min/km na starcie a potem przyspieszę. Kłamałem oczywiście, jak wszyscy wokół mnie, bo planowałem zacząć w okolicach 4:00 min/km :-)

Temperatura była idealna. Rozbieganie, gimnastyka i wbijam się do strefy A - pierwszy raz, w Polsce na zawodach, miałem taką okazję. Jako, że do wyboru była ogólnie strefa "poniżej 1:30" więc wylądowałem 5 minut przed startem tuż przy taśmie za Kenijczykami - o ja pierdzielę, pomyślałem, nie za wysokie progi? Moje wątpliwości rozwiali znajomi biegacze, którzy już czekali na mnie przy tej samej taśmie. Chwila pogaduszek, podskakiwania w miejscu i podtrzymywania Garmina by nie wskoczył w "stendbaja" i strzał, ledwo słyszalny, bez żadnych fajerwerków - ruszyliśmy.

"Prawie" jak Kenijczycy

Czekałem na ten moment okrągły rok. Miałem do rozliczenia z tą trasą porachunki z poprzednich dwóch lat pod rząd kiedy to za każdym razem nie udawało mi się zrealizować planu. Najpierw wynik 1:46 w 2012 a potem 1:36 w 2013 roku, zawsze o 1 minutę ale boli - wiadomo faceci! Tym razem miało być inaczej. Ruszyłem spokojnie, zgodnie z planem. Nowością było dla mnie założenie pulsometru - byłem ciekaw wyniku, który mogłem tym razem odnieść do moich progów metabolicznych. Tętno poszybowało od razu na 168 bpm i unormowało się po kilkuset metrach w okolicy 178 bpm - no, pomyślałem będzie efektywny trening ;-)

Start w doborowym towarzystwie

Pierwszy kilometr, bez żadnych niespodzianek, minął zadziwiająco szybko. Tempo równe, na plecach kilku podczepionych biegaczy i lecimy zgodnie z planem. Nogi, czułem, chciały szybciej - napędzane dodatkową adrenaliną ale mózg przytomnie czuwał i nie pozwalał szybciej niż 3:57 min/km. Ani się nie obejrzałem zaliczyłem pierwszą piątkę. Nie miałem ochoty wcale pić, zachowawczo wziąłem łyczka wody i omijając kałuże wody kontynuowałem bieg. W tym roku jakoś dziwnie liczyłem te kilometry. Zamiast normalnie, narastająco, odliczałem je wstecz, porównując w głowie do realizowanych zimą treningów BC2 i BC3. Na piątym stwierdziłem więc, że został mi do zrobienia typowy BC2 10km z 3km rozbieganiem na początku, sprintami i 2km na końcu - skąd mi się to wzięło? Nie mam zielonego pojęcia ale dobrze się bawiłem :-)

Piąty kilometr - humory dopisują

Przed 10km wyjąłem żel - też pierwszy raz w życiu na zawodach. Jako, że było to podczas kolejnego już podbiegu (Hetmańska) miałem możliwość zjedzenia bez upaćkania wszystkiego do koła. Łyk wody na punkcie i wracam do swojego tempa. Następne kilometry to znów nuda bo widoki od trzech lat się nie zmieniają. Rozpoczynam 12 kilometr i znów podbieg na Drodze Dębińskiej a dalej 4km prostej, też pod górkę i wiatr (nie polecam tej trasy na życiówki). Wreszcie jest - 17 kilometr i moje wsparcie. Kontakt wzrokowy trwa bardzo krótko ale w domu się dowiem, że wyglądałem "dobrze". Jakieś tam zakrętasy na Mostowej i znów podbieg do mostu Rocha. Tempo cały czas równe choć wiem, że już przyspieszyć będzie ciężko.

Tych trzech "kibiców" zobaczyłem dopiero w domu

Wreszcie jest, oczekiwany długo i z nienawiścią, podbieg na Baraniaka. Spoglądam pod nogi, coraz wyżej podnosząc wzrok, szukam końca tej prostej. O ja pierdolę, jak daleko - to prawie 2 kilometry orki! Nogom się właśnie przypomniało, że uda to chyba już boleć powinny o śródstopiu które odbiłem na 8 kilometrze nie wspomnę - napierdziela nieprzerwanie od 11 kilometrów. Ale co tam, jest przecież plan do zrobienia, bo nie po to biegałem po ciemku całą zimę żeby teraz mazać się na byle podbiegu. Robię go więc w 4:09 min/km i docieram do Wiankowej - już czuję zapach zwycięstwa. Teraz zaczynam dopiero zauważać innych biegaczy - co chwila jakiegoś mijam. Tempo rośnie do 3:34 min/km a ja mknę w kierunku "mostka". Kto bywa na Malcie to wie, że tam biegacz jest nie do zatrzymania, pod warunkiem, że utrzyma się na nogach :-) Zbiegam z górki i widzę zegar 1:25:38. Tym razem wiem, że on pokazuje mój czas (no prawie)! Dociskam pedał w podłogę. Wyprzedziłem już wszystkich i podążam samotnie do mety. Łapki w górę i jestem zwycięzcą. Moje netto to moja nowa życiówka: 1:25:47.

WTF, gdzie jest te 8000 biegaczy? Pomyliłem trasy?

Ufff, lekko nie było ale bez bólu nie ma przyrostów. Niepokoi mnie moje śródstopie, które odezwało się na kolejnych zawodach - diagnoza jest szybka - buty. Moje Kinvary mają już 2 lata i chyba nie wytrzymały trudów walki na zawodach. I tu pierwsza niespodzianka: "z takim czasem to już Kinvary odstaw - możesz kupić Fastwitch'e chociaż jak miałeś siły tak przyspieszyć w końcówce to nie dałeś z siebie wszystkiego" - oznajmił mój guru biegania. Wow! - to będą moje pierwsze buty startowe w życiu. Wracam do domu a na drzwiach "plakat" powitalny - naprawdę doceniają mój trud.

Do trzech razy sztuka

Dzisiaj jest wtorek i kolejny szok. Dostałem zgodę na koniec "brandzlowania" podczas rozbiegań. Mogę biegać poniżej tempa 5:00 min/km. Ale się porobiło!


środa, 2 kwietnia 2014

Time is up

Statystyka marzec 2014
Tak, to już w tym tygodniu. Mój ulubiony Poznań Półmaraton, który co roku wygrywa z moimi słabościami i pozimowymi niedociągnięciami treningowymi. Od zeszłego roku zmieniło się dużo, można powiedzieć, że bardzo dużo. Wtedy, podczas przygotowań, biegi ciągłe robiłem w tempie 4:30 min/km a odcinki dwukilometrowe w 4:17 min/km doprowadzały do "odmowy". 
Tegoroczna zima była inna. Tak samo uczciwa ale inna - czuję to każdym mięśniem. Jestem mocniejszy, szybszy i dziwnie spokojny. Pewnie do czasu :-) Powieka i tak będzie latała - pytanie tylko czy mnie to wzruszy? Oby nie.

Sprawdzian na 10km - zaliczony. Wszystkie zaplanowane treningi - zrobione. Ostatni bieg ciągły - dzisiaj, a potem już luz (no małe rytmy jeszcze w piątek). Makaron na czwartek, piątek i sobotę - zaplanowany. Żel - przetestowany. Wynik, wynik też już wyznaczony. Jeszcze tydzień temu 1:27 całkowicie mnie zadowalał - to prawie 10 minut poprawy do zeszłorocznego Poznania i jednocześnie daleko przed goniącymi mnie rywalami, poza jednym :-) Poprzeczkę podniosłem więc do 1:25 - a dlaczego by nie?  Dzięki Krasus.

Od dłuższego czasu wiem, że te ograniczenia są tylko w mojej głowie. Zrobiłem badania progów tlenowych, VO2max i znam też zakresy swojego tętna - wszystko wskazuje, że umiem i mogę biegać szybciej. Nogi i ciało dadzą więc radę a ona? Ona niestety nie zawsze. Ciągle boi się biegać w tempie poniżej "4" z przodu ale dam jej czas do przyzwyczajenia się. Nic na siłę. Maniacka pokazała, że warto zaczynać spokojnie aby w połowie dystansu przyspieszyć i jeszcze mieć siłę na finisz cały czas z "trójką" w tempie z przodu.

Do startu pozostały 4 dni i mam zamiar je dobrze wykorzystać. Rozluźnić się, zrelaksować aby w niedzielę zaatakować ze zdwojoną siłą!