środa, 16 października 2013

Technika biegu

oczywiście w moim wydaniu.

Na wstępie zacytuję, kolejny raz, klasyka kina polskiego bo nie "naczytałem się głupot o żabach i nie będę chciał zainteresować tym innych na siłę" ale... no właśnie - wczoraj podczas treningu miałem okazję doświadczyć czegoś na własnej skórze, czegoś co może się przydać innym biegaczom.
Aby zbytnio się nie rozwodzić, we wstępach, napiszę tylko, że w zeszłym roku postanowiłem "ustawić" sobie technikę biegania "ze śródstopia" zamiast "z pięty" - tak postanowiłem i już. Po roku mogę śmiało potwierdzić, że całkiem jestem z tego zadowolony ponieważ dokładnie od czerwca 2013 , na każdych kolejnych zawodach, a nawet treningach biegu ciągłego, poprawiam swój rekord życiowy na dowolnym dystansie 5km, 10km, 21km oraz 42km.
Przechodząc do konkretów - wczorajszy trening uzmysłowił mi dobitnie, że rutyna to bardzo zgubna sprawa i techniki trzeba pilnować. Po 2km typowej rozgrzewki rozpocząłem docelowy trening BC2 10km w tempie 4:15 min/km. Jak zwykle na początku, po sprintach w rozgrzewce, tempo maiłem zbyt wysokie czyli w okolicy 4:07 min/km ale wraz z upływającym dystansem normowało się w zadanej strefie 4:12 - 4:17 min/km (nie chciałem biec szybciej ani wolniej przed czekającymi mnie zawodami). Po pierwszym okrążeniu (2km) stwierdziłem, że będzie ciężko bo czuję jakby zmęczenie (tu sugestia mózgu, że jestem już przemęczony po całym sezonie w co prawie uwierzyłem) ale trzymałem tempo. Kolejny kilometr i czułem, że coraz większy wysiłek wkładam w ten bieg a przecież tydzień temu biegłem 10km na zawodach w 3:50 min/km - o co więc chodzi? Na czwartym kilometrze, kiedy przy naprawdę sporym wysiłku zobaczyłem, że ledwo utrzymuję tempo między 4:17 a 4:22 min/km a do końca treningu jeszcze bardzo daleko - przyszło otrzeźwienie - nie ląduję na śródstopiu! Nie było to typowe bieganie "z pięty" ale prawie. Przez to, że moje buty startowe mają offset 4mm a treningowe aż 8mm - nic mnie nie korygowało ani nie wymuszało biegania ze śródstopia - czego sam  po prostu nie zauważyłem. Po wprowadzeniu korekty w lądowaniu i pilnowania odbicia bez przetaczania natychmiast wskoczyłem na tempo 4:04 min/km przy tym samym wysiłku energetycznym. Zmiana była tak zauważalna, że musiałem "zwolnić" aby Garmin przestał wyć. Od piątego kilometra trening poszedł jak z płatka - biegłem z taką lekkością i frajdą, że do domu wróciłem z niespoconym nawet czołem a całość wyszła w tempie 4:13 min/km czyli idealnie tak jak lubię - z zapasem :-)
Jeśli macie ochotę skorzystać i wypróbować - polecam ale jednocześnie ostrzegam, że przez początkowy okres takiego biegania bolą "kości" śródstopia - zwłaszcza rano, na drugi dzień po treningu w drodze do ubikacji (potem jest już OK :-) W moim przypadku trwało to ok. pół roku.

Jutro wyjeżdżam do Zakopanego zmierzyć się z pewną górką czyli zaliczyć bieg na Kasprowy Wierch - możecie trzymać kciuki.

czwartek, 10 października 2013

Wielki Wyścig dla Bartka - brawa dla uczestników!

Uwaga! - aktualizacja 11.10.2013

Jesteście naprawdę wspaniali.

Półtora miesiąca minęło jak moment. Planując tą inicjatywę nie sądziliśmy, z Bo i Krasusem, że aż tylu z Was zdecyduje się wziąć w niej udział. Radość tym większa, że skorzysta z niej Bartek - o poprawie kondycji uczestników nie wspominając :-) Sam wziąłem się do roboty aby nie zostać tylko "działaczem" w stylu PZPN i nabiegałem 513,75 km w tym czasie. Gdyby komuś umknęło to przebiegliśmy wspólnie 17 588km paląc przy tym 1 milion kalorii co potwierdza, że pokonaliśmy razem ponad 416 maratonów aby Bartek miał szansę pokonać swój.
Oczywiście podliczyliśmy też wpisowe, które wpłacaliśmy aby móc wziąć udział w Wielkim Wyścigu dla Bartka. Ostatecznie, w ramach naszej rywalizacji, na konto Fundacji wpłynęło 2209,70 pln - więc w imieniu Bartka - DZIĘ-KU-JE-MY !

Dla wszystkich, którzy nie zdążyli lub chcieliby jeszcze dorzucić się do akcji poniżej dane Fundacji:

Fundacja Pomocy Dzieciom z Chorobami Nowotworowymi w Poznaniu
ul. Engestroma 22/6, 60-571 Poznań
numer konta: 72 1240 3220 1111 0000 3528 6598
z dopiskiem: Bartosz Pudliszewski


Była praca więc są i nagrody. Zgodnie z obietnicą przygotowaliśmy się solidnie a nawet bardziej (w trakcie planowania i organizacji tej inicjatywy wymieniliśmy wspólnie z Bo i Krasusem 285 maili). Aby nie trzymać Was w napięciu poniżej lista szczęśliwców, których wyłoniliśmy podczas wczorajszego losowania:

Nagroda nr 6. - Koszulka Xtri - Gosia Rzymska
Nagroda nr 5. - Audiobook Łukasza Grassa - Damian Orzechowski
Nagroda nr 4. - Rowerowe SPA -  Leszek Deska
Nagroda nr 3. - Pimpuś - Marian Gawlikowski
Nagroda nr 2. - Makaronowy bidon - Joanna Walter
Nagroda nr 1. - Patelnia - Michał Hadam

Aktualizacja (1) - 11.10.2013
Okazało się, że Damian ma już audiobooka Łukasza Grassa i poprosił o przekazanie go na ponowne losowanie. Osobiście zapuściłem maszynę losującą i ... audiobooka wylosował Darek Kociemba. Gratulujemy!
Damian natomiast dostanie nagrodę niespodziankę ufundowaną przez Bikeservice - Profesjonalny Serwis Rowerowy.


Gratulujemy szczęśliwcom (bardzo prosimy o kontakt na run.bo.blog@gmail.com i krasus.biecdalej@gmail.com) i ... z przyjemnością informujemy, że to nie koniec Wielkiego Wyścigu dla Bartka.
Mamy przygotowane kolejne nagrody, które chcielibyśmy rozlosować w ramach "dogrywki" głównie wśród damskiej części biegaczy o wielkim sercu ale niekoniecznie. Dzięki wsparciu firmy Bortex mamy dla Was trzy damskie kurtki do biegania NEWLINE Imotion Ruffle JKT (klik), które sprawią, że jesienne treningi staną się bardziej kolorowe:



Co zrobić, by je dostać?

Forma pierwszego WWdB sprawdziła się w naszych oczach, więc nie będziemy jej ulepszać. Kurtki (po jednej w rozmiarach S, M i L) zostaną ROZLOSOWANE wśród osób, które zdecydują się wspomóc Bartka kwotą co najmniej 19,99 zł - za które przydzielimy pierwszy los . „Losów” można wykupić dowolną liczbę, każdy za  kolejne 19,99 zł. Jeśli ktoś wpłaci na bartkowe konto 99,95 zł, to otrzyma pięć losów i jego szansa na kurtkę wzrośnie pięciokrotnie. Oczywiście nie ma ułamków, za wpłacone 105 zł też jest pięć losów ale nie ma też limitu - wpłacajcie ile tylko chcecie, bo zdrowie Bartka warte jest wszystkiego.

Dodatkowe losy będzie można sobie wybiegać - jak poprzednio. Każde 19,99 km zrobione (liczą się: bieganie, bieg na orientację i wędrowanie) do końca października w tej rywalizacji to kolejny los. Oczywiście im więcej wpłacicie, tym lepiej dla Bartka i tym więcej losów dla Was, a w końcowym losowaniu liczy się suma losów kupionych i nabieganych.

Losy kupuje się przelewem:


Fundacja Pomocy Dzieciom z Chorobami Nowotworowymi w Poznaniu
ul. Engestroma 22/6, 60-571 Poznań
numer konta: 72 1240 3220 1111 0000 3528 6598
z dopiskiem: Bartosz Pudliszewski

Do rywalizacji dołączacie tutaj (kilk).

Oczywiście ze względu na nagrody (kurtki są damskie) szczególnie zapraszamy do rywalizacji dziewczyny, ale jeśli ktoś chce sprawić swojej ukochanej prezent, to również będzie mile widziany. W mailach z potwierdzeniem przelewu dla Bartka zaznaczcie proszę, jaki rozmiar kurtki Was interesuje. Podobnie jak w trakcie pierwszego WWdB bardzo prosimy o przesłanie potwierdzenia przelewu mailem na run.bo.blog@gmail.com lub krasus.biecdalej@gmail.com. Oczywiście zapewniamy pełną dyskrecję w kwestii tego, kto ile wpłacił na konto Bartka. Przepraszamy za tę niedogodność, ale mamy nadzieję, że zrozumiecie.

Na potwierdzenia przelewów czekamy do 5 listopada br. (wtorek) wieczorem. Potem my wszystko zsumujemy i wylosujemy kurteczki (a może znajdzie się i nagroda niespodzianka jakaś? Kto wie…:)). Pamiętajcie o dopisku z rozmiarem i ksywą z Endomondo.

wtorek, 8 października 2013

40 Berlin Marathon

No to się doczekałem.

Od tygodnia wszystko na mojej głowie - jak w klasyku naszego kina. Skutecznie mnie to oderwało od rozmyślań na temat samego biegu i wyniku. Dla spokoju przesunąłem godzinę wyjazdu na 9:00 aby mieć więcej czasu na miejscu.

 

Droga autostradą minęła szybko i przed 12:00 byliśmy już w pobliżu lotniska Tempelhof. Można było spokojnie podążać za "tłumem". Wszystkie ścieżki schodziły się u wejścia do terminalu. Vital Expo zajmowało sporą powierzchnię więc ilość odwiedzających nie robiła większego wrażenia - do czasu aż dotarliśmy do ostatniej hali gdzie wydawano pakiety startowe. Ściana ludzi - to chyba najtrafniejsze określenie tego co zobaczyłem.  Bez większego bólu zajęliśmy miejsce w kolejce do kolejki i odstaliśmy swoje. Numery drukowali na miejscu i szło naprawdę sprawnie.


Chip, numer i opaska na nadgarstek i można się rozejrzeć jakie atrakcje przygotowano dla biegaczy.
 

Było tego całkiem sporo. Po dwóch godzinach dotarliśmy do samochodu i udaliśmy się do hotelu. Ja miałem w planie małe rozbieganie więc od razu wybrałem się na zwiedzanie okolicy w spokojnym tempie. Po powrocie zrobiłem odprawę dla moich współtowarzyszy i ustaliliśmy strategię na jutrzejszy dzień. Musiałem jeszcze wymyślić jak znaleźć się w sektorze innym niż mnie przydzielono. Załapałem się na F, który miał wystartować 15 minut po elicie. Niezbyt mi się uśmiechało czekać w temperaturze 4 stopni ale zapisując się rok wcześniej podałem planowany czas 3g:48m co było wtedy raczej życzeniem niż planem - marzyłem tylko o złamaniu 4 godzin. Jak widać rok przygotowań, naprawdę uczciwych, spowodował, że szukałem możliwości dostania się do bloku D z planowanym czasem 3:00 - 3:15. Noc minęła jak zwykle szybko i nerwowo. Wstałem o 5:00 bo trudno było już wyleżeć dłużej. Śniadanko i w drogę. Z jedną przesiadką dotarliśmy do Bramy Brandenburskiej po 7:00.


Dużo czasu. Nagle zrobiła się 7:45 a potem 8:10 i czas na rozgrzewkę skrócił się do minimum. Tłum zgęstniał i z trudem można było się poruszać. Oddałem rzeczy do depozytu (bardzo fajnie zorganizowanego) i ruszyłem do wejścia dla sektora F. Po przejściu bramki od razu pobiegłem w kierunku sektora E, który miał startować w tym samym czasie co elita. Kolejna kontrola i jestem w sektorze. Pierwszy żel już skonsumowany, ostatnie poprawki ubioru, muzyka (pierwszy raz na zawodach!) i przepycham się do przodu.


Dotarłem w końcu do D ale z powodu rozciągniętej taśmy i pilnujących wolontariuszy nie mogłem "tak sobie" przeskoczyć - dobre i to. Ostatnia weryfikacja planu: zacznę w tempie 4:45 min/km i będę stopniowo przyspieszał aby na 20km mieć już tempo 4:30 min/km a potem się zobaczy i może się przyspieszy :-) Rozsądek podpowiadał, że to czyste szaleństwo bo jeszcze pół roku temu nie byłem w stanie utrzymać 4:30 min/km na półmaratonie! Garmin uruchomiony i dziwnie spokojny czekałem na strzał. Jest - balony poszły w górę, rzeczy zaczęły przelatywać nad głowami w prawo i w lewo - ruszyliśmy. 2 minuty i 34 sekundy i oto stałem pod bramą startową - to jet ten dzień i ta chwila !!!
Zacząłem biec - już od samego początku w dobrym tempie. Zero przepychanek, wyprzedzania i dzikich ruchów. Pierwszy kilometr ciut szybko bo 4:41 min/km ale czułem, że mogę - nie zwolniłem. Kilometry uciekały jak nigdy. Ani się nie obejrzałem i już znacznik "5km". Szybko kolejny żel (galaretka) - nigdy wcześniej nie jadłem na maratonach ale tym razem postanowiłem zaufać sprawdzonemu producentowi i dawkować wg instrukcji. Krajobraz niby się zmieniał ale jakoś tak w tle - nie zwracałem żadnej uwagi na otaczającą mnie scenerię, budynki i kibiców, którzy tutaj dopingowali wzdłuż całej (!) trasy. Byłem jak w amoku. Tempo rosło zgodnie z planem i tylko punkty nawadniania co 2,5km wskazywały upływający dystans. Na Garmina nie zwracałem uwagi, uznałem, że nogi będą wyznaczać rytm mojego biegu - robiły to idealnie. 10 kilometr i kolejna galaretka - popijam bez utraty sekund i staram się nie wypieprzyć na porozrzucanych kubeczkach. Energia mnie rozpiera (jeszcze :-) więc biegnę przed siebie ciesząc się każdym kilometrem, które Garmin skrupulatnie zlicza. Bez żadnych zaskoczeń docieram do 15km bo biegnie mi się rewelacyjnie, galaretka zgodnie z zaleceniami i zbliżam się już do tempa 4:30 min/km. Na 17km mam już swoje 4:30 min/km i zastanawiam się co dalej? Decyduję się jeszcze ciut przyspieszyć po 20km ale nie szybciej niż do 4:25 min/km. Plan realizuję jak po sznurku - coś za gładko idzie. Kolejna galaretka i na 25 km - kolejna. Brzuch zadziwiająco dobrze znosi trudy biegu - na punktach biorę tylko wodę i to w niewielkiej ilości - boję się jak zwykle bólu. Na 30km pojawia się problem - coś dziwnego odczuwam w klatce piersiowej - jeszcze takiego uczucia nie doświadczyłem. Zaczynam rozmyślać - co to do cholery jest. Pierwsza myśl: jeśli coś mi się stanie żona mnie zabije. Co robić?!? Po pierwsze - wysikam się. Od startu miałem to dziwne uczucie, że powinienem ale dopiero teraz jest okazja - może organizm uzna, że spasowałem i da spokój. Nic z tego. Wracam na trasę a dziwne kołatanie i ucisk w okolicy mostka nie ustępuje. Cholera może to te galaretki? One były z kofeiną a ja nie pijam kawy ani coli - kurde ale się załatwiłem! Zwalniam, nie patrzę jak bardzo ale tak, aby ból był jak najmniejszy i mam zamiar kontynuować. Trochę się męczę - tempo zredukowałem średnio o minutę na kilometr i mam nadzieję przetrwać najbliższych 10km. Na kolejnym punkcie piję ciepłą herbatę i izotonik - już gorzej być nie może więc się nie przejmuję. Dopiero teraz dostrzegam kibiców - jest ich ogromna masa i dopingują wszystkich bez wyjątku. Najbardziej rzucają się w oczy Duńczycy - kolorowe twarze i ogólny szał :-) Ale fajnie, szkoda, że nie mogę się cieszyć jak oni. 37km - mam nadzieję, że dotrwam - tempo najgorsze z możliwych 5:58 min/km - ból jakby ustępował ale nie puszczał do końca. Docieram wreszcie do 40 kilometra - gdzie ta cholerna brama? Jakieś zakręty porobili a ja już bym chciał być na mecie. Łyk herbaty - tym razem zimnej i postanawiam przyspieszyć. Teraz znów nogi nie bardzo chcą bo przywykły do wolnego tempa. Wreszcie wchodzę na obroty i widzę Bramę - mam już tempo 4:32 min/km i przyspieszam dalej. Mijam Bramę i widzę w oddali metę - tempo nadal rośnie a ja wyprzedzam kolejnych finiszujących. Patrzę na zegarek - będzie poniżej 3 godzin i 25 minut! Na metę wpadam z tempem 4:06 min/km. Mój czas to 3:24:42 - kurde udało się - poprawiłem się o całe 48 minut. Medal, folia i "płynę" z tłumem w kierunku depozytów. Ból ustępuje ale serce jeszcze kołacze - to na pewno ta kofeina choć zbadać się muszę po powrocie. Mijam tablicę oznajmiającą: "Kipsang Wilson 2:03:23 (WR)" - było szybko :-)


Rozciąganie a potem depozyt - nadal sprawnie i bez tłoku. Prysznic, ciepłe rzeczy i czekam na resztę.


Robimy pamiątkowe fotki i zwijamy się do auta. Czeka nas jeszcze droga powrotna do domu. Mimo, że nie zbliżyłem się do 3g:10m ani nawet do 3g:15m jestem zadowolony - pies drapał te stracone 10 minut! Będę miał co poprawiać w przyszłym roku.